Mam na imię Halina. Mam 61 lat i przez całe życie uważałam, że rodzina to rzecz święta. Tak mnie wychowano - że najpierw się daje, a potem dopiero prosi.
Przez lata byłam tą, do której dzwoniło się "w trudnych chwilach". Zawsze byłam "pod telefonem", zawsze gotowa pomóc. Zwłaszcza mojej młodszej siostrze, Marzenie.
Marzena była inna niż ja. Delikatniejsza, bardziej emocjonalna. Często miała problemy - a to z mężem, a to z dziećmi, a to z pracą. Kiedy się rozwiodła, to ja pojechałam po nią w środku nocy, bo nie miała jak wrócić z dziećmi od teściów. Gdy straciła pracę, przez pół roku płaciłam za jej rachunki, "dopóki się nie pozbiera". Nigdy nie robiłam z tego dramatu. "Od tego jest siostra" - powtarzałam sobie.
Czasem nawet znajomi dziwili się, że tak się dla niej poświęcam. A ja tylko wzruszałam ramionami. Nie chciałam być kimś, kto odwraca się od rodziny. Zresztą - nigdy o nic nie prosiłam. Radziłam sobie sama. Do czasu.
Dwa miesiące temu miałam operację kolana. Nic bardzo poważnego, ale na tyle uciążliwe, że przez kilka tygodni potrzebowałam pomocy - przy robieniu zakupów, odbieraniu leków, zawiezieniu dokumentów do ZUS-u. Córka mieszka za granicą, sąsiadów mam starszych, a ja… po prostu zadzwoniłam do Marzeny.
- Kochana, może mogłabyś mi pomóc? Na razie nie mogę chodzić bez kuli, a muszę pojechać z dokumentami… - Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Halinka, bardzo bym chciała, ale wiesz… u mnie teraz tyle się dzieje. Praca, wnuki, basen z Maćkiem… Nie mam kiedy oddychać, serio.
Basen z wnukiem. A ja przez lata jeździłam do niej z zakupami, gdy miała grypę. Woziłam jej dzieci do szkoły, kiedy złamała rękę. Prasowałam jej firany przed świętami, piekłam sernik, bo "twój jest najlepszy". A teraz słyszę: "nie mam kiedy oddychać". Poczułam się jak ktoś niepotrzebny. Zużyty.
- Rozumiem - powiedziałam tylko. - Nie przejmuj się.
Rozłączyłam się i patrzyłam przez okno, jak deszcz spływał po szybie. Nogi bolały mnie tak, że miałam ochotę usiąść na podłodze i już się nie ruszać. Ale najgorszy był nie ból - tylko zawód.
Dwa dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka z naprzeciwka. Starsza pani, której kiedyś pomogłam przenieść zakupy. - Pani Halinko, słyszałam, że jest pani po zabiegu. Może czegoś pani trzeba?
Popłakałam się. Pierwszy raz od dawna. Bo obca kobieta zapytała mnie z troską, a siostra… nie miała czasu. Od tego dnia przestałam się do niej odzywać. Nie obraziłam się. Po prostu… odpuściłam. Nie czułam już tej siostrzanej więzi, którą przez lata sama podtrzymywałam. Ona tego nawet nie zauważyła.
Kilka dni temu wysłała mi wiadomość: "Halinka, upiekłabyś ten swój sernik na sobotę? Mam urodziny Maćka, wszyscy przychodzą."
Spojrzałam na ekran. Napisałam: "Nie dam rady. Kolano dalej boli. A może spróbuj upiec sama?" Nie odpisała. I dobrze. Może dopiero teraz uczę się dbać o siebie. Zamiast zawsze być "tą, co wszystko zrobi i nic nie wymaga".