Kiedy 10 lat temu odszedł ode mnie, myślałam, że już nigdy nie będę musiała go oglądać. Pamiętam ten dzień - jego spakowane walizki, słowa: "Muszę to zrobić, muszę iść za tym, co czuję".
Bolało mnie każde słowo, każde spojrzenie. Zostałam sama z dziećmi i pustką w domu, w którym jeszcze niedawno pachniało jego wodą kolońską.
Nie pytałam go potem o nic. Nie chciałam wiedzieć, jak żyje z nową kobietą. Skupiłam się na sobie i na dzieciach. Były chwile, kiedy myślałam, że już nie umiem oddychać bez niego, ale potem nauczyłam się, że to możliwe. Odbudowałam swoje życie. Znalazłam spokój, choć czasem nocami jeszcze płakałam w poduszkę.
A teraz, po 10 latach, nagle znowu stanął w moich drzwiach. Z walizką, w starym płaszczu, jakby całe te lata wymazały mu twarz, zmęczyły oczy.
- Mogę wejść? - zapytał cicho, a ja przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa.
- Co się stało? - spytałam w końcu.
- Nie mam gdzie iść - odpowiedział. - Ona… ona wyrzuciła mnie z domu.
Patrzyłam na niego i czułam, jak w sercu ściska się coś, co myślałam, że dawno umarło. Przez chwilę widziałam go znowu takiego jak kiedyś - tego mężczyznę, którego kochałam bardziej niż samą siebie. Ale potem zobaczyłam wszystko to, co mi zrobił. Te wszystkie noce, kiedy nie wracał. Te wszystkie słowa, że "tak będzie lepiej", że "musimy to zakończyć".
Usiadł przy stole w kuchni, jakby przez te 10 lat nic się nie zmieniło. Ale zmieniło się wszystko. Ja - i moje dzieci.
- Potrzebuję tylko chwilowego schronienia - powiedział. - Zanim znajdę coś innego.
A ja słyszałam w tym "zanim" coś, co mnie przerażało. Bo wiedziałam, że kiedy raz się zgodzę, on znowu wślizgnie się do mojego życia. A ja znowu zacznę zapominać, kim jestem.
Dzieci są dorosłe. Kiedy im powiedziałam, że ojciec wrócił, ich twarze stwardniały.
- Mamo, nie pozwól mu tu zostać - powiedział mój syn. - On nas zostawił.
- On nie ma prawa wracać, kiedy mu wygodnie - dodała moja córka. - Nie chcę go tu widzieć.
I znowu czułam się rozdarta. Bo wiedziałam, że mają rację. Ale wiedziałam też, że nie potrafię tak po prostu wyrzucić go na ulicę. Że wciąż jest częścią mojego życia, choć może nie powinien już nią być.
Od kilku dni śpi na kanapie w salonie. Każdy wieczór jest pełen milczenia, które boli bardziej niż krzyk. Patrzę na niego i widzę człowieka, którego kiedyś kochałam. Ale też człowieka, który zostawił mnie, kiedy najbardziej go potrzebowałam.
- Wiem, że to trudne - powiedział wczoraj. - Ale nie mam nikogo innego.
A ja nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Bo nie chcę być tą, która go przygarnie tylko dlatego, że "tak trzeba". Ale też nie umiem być tą, która każe mu spać na ulicy.
Jeden raz, wieczorem, usiedliśmy w kuchni przy herbacie. Bez słów, bez tego napięcia, które wisi nad nami cały czas. Zaczęliśmy wspominać - jak się poznaliśmy w liceum, jak razem wyjeżdżaliśmy w góry autostopem, jak śmialiśmy się z rzeczy, które dzisiaj wydają się tak błahe. Śmiał się, kiedy opowiadał, jak się zgubił w Pradze, a ja mówiłam mu, że zawsze znajdę drogę, byleby był obok mnie.
Mówił o dniu, w którym urodziła się nasza córka - jak dumny był, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. A ja pamiętałam tamten dzień tak wyraźnie - jego ręka, która ściskała moją w szpitalu, jego szept: "Jesteśmy rodziną".
Na chwilę zapomniałam, że wszystko się rozsypało. Śmialiśmy się z naszych dawnych przygód, jakby czas się cofnął, jakbyśmy znów byli tamtymi młodymi, ufającymi sobie ludźmi. Ale kiedy poszłam spać, wszystko wróciło - ten ból, ten wstyd, że znowu daję się wciągnąć w coś, co mnie przecież zniszczyło.
Dzieci proszą, żebym się nie godziła. Żebym pamiętała, jak bardzo mnie zranił. Że nie jestem mu nic winna. A ja sama nie wiem, czy to jeszcze miłość, czy już tylko przyzwyczajenie do jego obecności.
Patrzę na jego zmęczone oczy, na te ręce, które kiedyś były dla mnie oparciem. I czuję w sobie mieszaninę litości i gniewu. Bo nie chcę, żeby cierpiał - ale nie chcę też cierpieć znowu ja.
Każdy dzień jest teraz pełen niepokoju. Każdy poranek budzę się z myślą: "Co dziś mu powiem? Jak długo jeszcze będzie tu siedział - i jak długo ja to wytrzymam?".
Nie wiem, jaką decyzję powinnam podjąć. Wyrzucić go, żeby chronić siebie i dzieci - czy może jeszcze raz dać mu dach nad głową, choćby na chwilę? Nie wiem, czy to moje serce wciąż jest dla niego domem - czy może po prostu nie umiem zamknąć drzwi przed kimś, kogo kiedyś kochałam.
I tak siedzę wieczorem w kuchni, z kubkiem herbaty, słuchając ciszy, która zdaje się krzyczeć. Nie wiem, co jest dobre. Nie wiem, co jest słuszne. Ale wiem, że muszę znaleźć odpowiedź - bo to nie tylko jego życie, to także moje. A ja już nie chcę go znowu stracić - ani siebie samej.