Odkąd pamiętam, śpiew był moją pierwszą miłością. Dzieciństwo upłynęło mi w małym, szarym bloku na przedmieściach, gdzie każdy dzień wyglądał podobnie. Ale kiedy stawałam na krześle przed lustrem w przedpokoju, trzymając w dłoni szczotkę do włosów zamiast mikrofonu, świat nagle nabierał kolorów.
W tamtych chwilach nie było dla mnie rzeczy niemożliwych - publiczność wiwatowała, światła reflektorów rozpraszały wszystkie cienie codzienności, a ja czułam, że mogę wszystko.
Na szkolnych akademiach zawsze byłam tą dziewczyną, która otwierała koncert, której wszyscy zazdrościli głosu. Nauczycielka muzyki powtarzała, że powinnam pojechać do Warszawy, zdawać do szkoły artystycznej. "Ty masz talent, Haniu, nie zmarnuj tego!" - słyszałam po każdym występie. Wierzyłam, że scena kiedyś będzie moim domem.
Ale życie - jak to życie - miało zupełnie inne plany. Gdy byłam w liceum, tata zachorował. Młodsze rodzeństwo wymagało opieki, mama była wykończona pracą. Zamiast warszawskiej szkoły muzycznej była praca w sklepie i studia zaoczne.
Marzenia powoli rozpuszczały się w codzienności: rachunki, obiady, pranie, nocne czuwanie przy gorączkującym bracie. Może gdybym wtedy była bardziej uparta… Ale przecież nie da się być egoistką, kiedy wokół tyle trosk.
Mój pierwszy chłopak był zachwycony tym, że śpiewam, dopóki nie zaczęliśmy planować wspólnej przyszłości. "Fajnie, że masz hobby, ale rodzina najważniejsza" - powiedział mi raz, zupełnie nieświadomie gasząc we mnie iskrę. Potem była praca w urzędzie, szybki ślub, dzieci, kolejne lata w biegu.
Śpiewałam czasem, kiedy dom był pusty, albo kołysałam syna do snu. Mąż nie był przeciwny, ale nigdy nie zapytał, dlaczego nagle przestałam śpiewać publicznie. Z czasem sama przestałam o to pytać siebie.
Dziś moje życie jest już zupełnie inne. Mam dorosłego syna, córkę, doczekałam się wnuczki - Julki. Siedzę w salonie, patrzę, jak dziewczynka rysuje przy stole, a jej świat jest zupełnie inny niż mój w jej wieku.
Smartfon, seriale, angielski od przedszkola. Czasem słyszę, jak nuci pod nosem jakieś hity z TikToka, ale nigdy nie pyta, czy ja też kiedyś śpiewałam.
Może nawet nie wyobraża sobie babci na scenie? Może myśli, że ja zawsze byłam "tylko" mamą i babcią?
Ostatnio znalazłam w szafie stary zeszyt z nutami. Pożółkłe kartki, zakreślone piosenki - "Czerwone maki", "Dziwny jest ten świat", "Zielone wzgórza nad Soliną". Łzy napłynęły mi do oczu, gdy zobaczyłam podpisane odręcznie: "Akademia z okazji 1 maja - solistka: Hanna".
Usiadłam na krześle, wzięłam głęboki oddech i… zaczęłam cicho śpiewać. Najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej.
Nagle Julka weszła do pokoju.
– Babciu, ty śpiewasz?
Zawstydziłam się, jakby przyłapała mnie na czymś zakazanym.
– Kiedyś bardzo lubiłam śpiewać, kochanie.
– A dlaczego już nie śpiewasz?
Zabrakło mi słów.
Od tej rozmowy zaczęłam śpiewać częściej. Najpierw sama dla siebie, podczas sprzątania czy gotowania. Zauważyłam, że śpiewanie sprawia mi radość, której nie czułam od lat.
Julka zaczęła przysiadać się do mnie, słuchała uważnie, czasem powtarzała po mnie refren.
– Babciu, nauczysz mnie tej piosenki?
Poczułam dumę. Przypomniałam sobie te wszystkie noce, kiedy śniłam, że ktoś mnie kiedyś usłyszy. Nie chodziło o wielką scenę, ale o to, żeby nie zgubić siebie w codzienności.
Postanowiłam pokazać wnuczce zdjęcia z dawnych lat. Zaczęłyśmy razem przeglądać album. Julka nie mogła uwierzyć, że to ja stoję na scenie, uśmiechnięta, z długimi warkoczami i błyszczącymi oczami.
– Jesteś piękna, babciu!
– Byłam bardzo szczęśliwa, kiedy śpiewałam.
W pewien weekend szkoła Julki zorganizowała dzień talentów. Wnuczka błagała mnie, żebym przyszła i jej towarzyszyła. Okazało się, że chce wystąpić z piosenką, której nauczyła się ode mnie.
Patrzyłam, jak stoi na scenie, lekko zdenerwowana, i nagle spojrzała na mnie z uśmiechem. Zaśpiewała całą zwrotkę, potem refren - bez tremy, z radością. Wiedziałam, że gdzieś w tej sali, razem z nią, śpiewałam także ja - ta młoda dziewczyna, która kiedyś marzyła o wielkich światłach, i ta babcia, która w końcu przypomniała sobie, kim jest naprawdę.
Po występie podeszła do mnie Julka i przytuliła się mocno.
– Babciu, dziękuję, że nauczyłaś mnie śpiewać.
Wtedy zrozumiałam, że nigdy nie jest za późno, by wrócić do siebie - nawet jeśli ten powrót trwa całe życie.
Moja pasja znów zaczęła tlić się cicho, a w oczach wnuczki widziałam podziw, o jakim kiedyś marzyłam. Czasem trzeba przeżyć całe życie, żeby znów odnaleźć własny głos.