Przygotowywałam ten obiad z większym zaangażowaniem niż zwykle. Chciałam, żeby wszystko było idealne - nowa zastawa, najlepsze ciasto, świeże kwiaty na stole. Tak dawno nie mieliśmy spokojnego, rodzinnego popołudnia tylko we troje: ja, mój syn Paweł i jego żona Magda.
Od jakiegoś czasu czułam, że coś wisi w powietrzu. Syn bywał zamyślony, Magda rzadziej dzwoniła, coraz częściej odwoływali spotkania. Tłumaczyłam sobie, że mają dużo pracy, że pewnie kryzys jakich wiele, przejdzie, jak już raz przechodziliśmy przez gorsze momenty.
Gdy usiedliśmy do stołu, Paweł był wyraźnie spięty. Magda uśmiechała się sztucznie, z trudem łapała mój wzrok. Rozmawialiśmy o pogodzie, pracy, jakby każdy bał się powiedzieć coś ważnego. Kroiłam sernik, gdy nagle mój syn przerwał milczenie.
- Mamo, musimy ci coś powiedzieć. Chcemy, żebyś usłyszała to od nas, zanim dowiesz się od innych - zaczął, nie patrząc mi w oczy.
- Podjęliśmy decyzję o rozwodzie - dokończyła za niego Magda, cicho, ale zdecydowanie.
Poczułam, jak wszystko wiruje. Moje serce przyspieszyło, ciasto nagle stało się gorzkie w ustach. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przecież byli razem tyle lat, przeżyli niejedną burzę, zawsze wspierali się wzajemnie. Byli tą parą, z której byłam dumna - dla mnie, wdowy od wielu lat, ich małżeństwo było symbolem stabilności, której nigdy nie zaznałam.
Wpatrywałam się w nich z niedowierzaniem. Patrzyli gdzieś w bok, każde zamknięte w sobie, każde jakby gotowe do ucieczki. Pamiętam jeszcze, jak bawili się na moim balkonie, w deszczu, gdy byli zakochani. Jakieś zdjęcie - uśmiechnięci, młodzi, wtedy świat wydawał się prosty.
Zebrałam się w sobie, żeby zapytać:
- Dlaczego? Przecież wszystko wydawało się w porządku…
Magda z trudem powstrzymała łzy.
- Próbowałam, naprawdę próbowałam, ale przestaliśmy się rozumieć.
Paweł siedział nieruchomo, zaciskał dłonie w pięści.
- Mamo, nie chcemy, żebyś musiała wybierać. To nasza sprawa.
Ale czułam, że niezależnie od wszystkiego, właśnie zostałam wrzucona w sam środek konfliktu. Już widziałam oczyma wyobraźni święta z pustym krzesłem, wnuki, które być może kiedyś pojawią się w zupełnie nowych domach, podzieloną rodzinę. Wiedziałam, że cokolwiek powiem, ktoś poczuje się odrzucony.
Po obiedzie zapadła ciężka, nienaturalna cisza. Magda zaczęła zbierać talerze. Wyszedł z niej ten stary, znajomy gest - zawsze pomagała mi w kuchni, zawsze była pierwsza do pomocy. Teraz to było pożegnanie.
Paweł wyszedł na balkon, palił papierosa, czego nigdy nie robił przy mnie.
Przysiadłam się do Magdy, delikatnie dotknęłam jej dłoni.
- Dziękuję ci za wszystko - powiedziałam cicho, a ona spuściła wzrok.
Kiedy przyszła pora na pożegnanie, uścisnęła mnie mocno. Paweł tylko mnie pocałował w czoło, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał znaleźć słów. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, dom wydawał się nagle pusty, zimny, za duży.
Minęły tygodnie. Paweł zaczął wpadać rzadziej, był zamknięty, senny. Magda nie dzwoniła, nie odpisywała na wiadomości. Czułam się, jakby ktoś przeciął mnie na pół. Nie chciałam wybierać strony, nie chciałam tracić ani syna, ani synowej. Przez tyle lat była dla mnie jak córka. Przypominałam sobie nasze wspólne rozmowy, spacery, świąteczne przygotowania. Każde z nich cierpiało - każde inaczej.
Znajomi pytali, czy jestem po stronie Pawła, czy Magdy. Nawet moja siostra rzuciła kiedyś w rozmowie:
- No i co, będziesz teraz udawać, że nic się nie stało? Musisz się opowiedzieć.
Ale ja nie chciałam. Wiedziałam, jak bardzo boli, gdy rodzina się dzieli.
Zaczęłam pisać do Magdy, krótkie, ciepłe wiadomości: "Jeśli będziesz chciała pogadać, jestem tutaj". Czasem odpowiadała zdawkowo, ale zawsze z wdzięcznością. Paweł przynosił mi zakupy, pomagał w ogrodzie, ale był nieobecny myślami.
Najtrudniejsze były niedziele. Brakowało mi śmiechu, gwaru, wspólnego planowania tygodnia. Czułam się, jakby wszystko, na czym budowałam nadzieję na starość, rozpadło się w jednej chwili.
Długo biłam się z myślami, jak postąpić. Czy mogę ich jeszcze pogodzić? Czy powinnam? W końcu zrozumiałam, że nie mogę ich ratować przed ich własnymi decyzjami. Ale mogę być matką - kochać i wspierać każde z nich, nawet jeśli nie są już razem.
Dziś już wiem, że nie trzeba wybierać stron. Kocham syna, choć nie zawsze go rozumiem. Szanuję Magdę, choć nie jest już "naszą rodziną" na papierze. Kiedyś może jeszcze spotkamy się przy jednym stole, już jako inni ludzie, bez wzajemnych pretensji, tylko z cichym zrozumieniem, że czasami największym wsparciem jest po prostu… nie opuszczać nikogo w najtrudniejszym momencie.
Czasem najtrudniej jest przyznać, że nie da się ocalić wszystkiego, co się kochało. Ale można nauczyć się być obok - nawet wtedy, gdy świat pęka na pół.