Codziennie sprawdzam telefon, choć wiem, że nic tam nie będzie. Żadnej wiadomości, żadnego nieodebranego połączenia. Czasem łapię się na tym, że zaczynam coś do niej pisać, ale kasuję zanim skończę. Bo jeśli naprawdę nie chce, żebym się z nią kontaktowała… to co mam zrobić?

Klaudia była moim jedynym dzieckiem. Wychowywałam ją sama, bo jej ojciec odszedł, gdy miała niespełna dwa lata. Nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Pracowałam, gotowałam, odrabiałam z nią lekcje, szyłam jej sukienki na szkolne występy.

Byłyśmy duetem - tak przynajmniej myślałam. Czasem złośliwie mówiła: "Mamo, ty wszystko robisz za mnie", ale ja to traktowałam jak żart. Przecież po prostu chciałam, żeby miała lepiej niż ja.

W liceum zaczęły się pierwsze spięcia. "Nie wtrącaj się", "Mogę sama zdecydować", "To moje życie" - mówiła z wyrzutem, kiedy próbowałam podpowiadać, doradzać, chronić. Nie widziałam w tym nic złego. Dbałam o nią. Przecież to moja córka.

Potem studia w innym mieście. Rzadkie telefony. Odwiedziny tylko na święta. Za każdym razem czułam, że jest coraz dalej. Gdy poznała Bartka, próbowałam być miła, zainteresowana. Ale miałam wrażenie, że coś ukrywa.

Kilka razy wspomniała, że jest kontrolujący, że nie podoba mu się mój wpływ na nią. Próbowałam rozmawiać, delikatnie… Może zbyt delikatnie? Może za bardzo?

Ostatni raz widziałyśmy się na Wielkanoc, dwa lata temu. Zjadły obiad, posiedzieli godzinę i wyszli, mówiąc, że są zmęczeni. A tydzień później - ta wiadomość. Krótka, zimna, jakby pisała do obcej osoby: "Nie szukaj mnie. Muszę żyć po swojemu."

Próbowałam z nią rozmawiać. Pisałam, dzwoniłam, nawet pojechałam pod jej blok. Nie otworzyła drzwi. Widziałam światło w oknie. Płakałam na klatce schodowej jak dziecko. Nie rozumiałam, co zrobiłam nie tak. Czy byłam za blisko? Czy za bardzo chciałam ją chronić? Czy przez to straciłam ją zupełnie?

Od tamtej pory minął rok. Nie wiem, gdzie pracuje, jak się czuje, co u niej. Zastanawiam się, czy nie jest w jakimś toksycznym związku. Czy to on nie zerwał jej kontaktu z rodziną. A może to faktycznie ja - moja nadopiekuńczość, moje nieznośne dobre rady?

Ostatnio sąsiadka spotkała ją w sklepie. Powiedziała, że wyglądała dobrze. "Tylko była jakaś smutna" - dodała. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Czy to znaczy, że tęskni, że ma wątpliwości? Czy raczej po prostu życie ją zmęczyło?

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się odezwie. Ale jeśli tak - nie będę wypominać, nie będę pytać. Tylko przytulę i powiem: "Jestem tu. Zawsze byłam."

Bo czasem miłość matki to właśnie czekanie. Nawet jeśli boli.