To był zwykły poranek. Sprzątałam po śniadaniu, ścierałam blat, kiedy zauważyłam coś leżącego pod stołem. Zgięty, lekko przybrudzony świstek papieru.

Z ciekawości rozłożyłam go i wtedy moje serce przyspieszyło. Data sprzed trzech dni. Miejsce: kwiaciarnia przy naszym osiedlu. Bukiet róż - 180 zł.

Zamrugałam, jakby to miało sprawić, że tekst zniknie. Wzięłam paragon do ręki i spojrzałam jeszcze raz. Nie było wątpliwości. Mój mąż kupił kwiaty. Drogie, efektowne róże. Tylko że ja ich nie dostałam.

Tego dnia byłam w domu, cały wieczór razem. On wrócił trochę później z pracy, mówił, że miał zebranie. Był zmęczony, ale jak zawsze miły. Przyniósł chleb, mleko. Zjedliśmy kolację, obejrzeliśmy serial. A teraz okazało się, że tego samego dnia kupił komuś róże.

Usiadłam przy stole z tym kawałkiem papieru w dłoni. W głowie pojawiły się pytania, jedno za drugim. Komu? Dlaczego? Od kiedy? Czy to coś poważnego? Czy ja byłam tą, która niczego nie zauważyła?

Najgorsze było to, że przecież nie miałam żadnych podejrzeń. Nasze życie może nie było pełne fajerwerków, ale było dobre. Spokojne. Ciche, trochę rutynowe, ale stabilne. Byłam pewna, że jesteśmy sobie wierni, lojalni. Przecież to właśnie ceniliśmy w sobie najbardziej - zaufanie, wspólne wieczory, rozmowy przy herbacie.

Przez następne godziny chodziłam po domu, jakby coś we mnie pękło. Przypominałam sobie wszystkie momenty z ostatnich tygodni, które wcześniej wydawały się niczym szczególnym. Spóźnienia, dziwne uśmiechy, dodatkowe prysznice, więcej perfum niż zwykle. Może to wszystko coś znaczyło. Może po prostu nie chciałam tego widzieć.

Wieczorem, kiedy wrócił z pracy, patrzyłam na niego inaczej. On tego nie zauważył. Mówił o korkach, o kliencie, który znowu się spóźnił z płatnością. Widziałam jego ręce, które kiedyś dawały mi poczucie bezpieczeństwa, a teraz budziły niepokój. Myślałam tylko o tym, jak mu powiedzieć, że wiem.

Po kolacji wyjęłam paragon i położyłam go na stole.
- Co to jest? - zapytałam cicho.
Zamarł. Spojrzał na świstek papieru. Nie udawał zaskoczenia. Nie pytał, skąd to mam. Westchnął i odchylił się na krześle.
- To nie tak, jak myślisz - powiedział.

Zacisnęłam palce na brzegu stołu. Klasyczna odpowiedź. Zawsze znaczy dokładnie to, co myślę.
- A jak? - zapytałam.
- To dla koleżanki z pracy. Miała trudny czas. Choroba w rodzinie. Chciałem ją pocieszyć. Nic więcej.

Milczałam. Kłamstwo? Półprawda? Może naprawdę nic się nie wydarzyło. A może wydarzyło się wszystko, tylko on nie miał odwagi powiedzieć.

Nie płakałam. Nie krzyczałam. Ale tej nocy nie zasnęłam. Po raz pierwszy od lat poczułam, że między nami jest przepaść. Że może nie wszystko, co wydawało się pewne, było takie naprawdę.

Minęły trzy dni. Paragon wciąż leży w mojej szufladzie. Nie zapytałam więcej. On też nie wrócił do tematu. Rozmawiamy o rzeczach codziennych. Ale w moim sercu coś się zmieniło. Może to tylko kwiaty. A może początek końca czegoś, co przez lata wydawało się niezniszczalne.

Czasem prawda przychodzi pod postacią najzwyklejszego kawałka papieru. I już nic nie jest takie samo.