Zobaczyłam przypadkiem wiadomość na telefonie synowej. Nie szukałam, nie grzebałam - po prostu telefon zawibrował na kuchennym stole, gdy nalewałam herbaty.
Ekran rozświetlił się, a ja mimowolnie przeczytałam: "Tęsknię za tobą. Twój Paweł". Serce zamarło mi w piersi. Mój syn nie ma na imię Paweł.
To był moment, w którym wszystko się zatrzymało. Czas, ruch, rozmowa przy stole. Uśmiechnięta twarz mojej synowej, mojego syna - ich codzienna, ciepła normalność.
Spojrzałam na nią i nie mogłam uwierzyć. Czy to możliwe, że kobieta, którą mój syn kocha od liceum, z którą ma dwójkę dzieci, która przez lata była częścią naszej rodziny… zdradza go?
Tego dnia wróciłam do domu jak w transie. W uszach dźwięczało mi to jedno zdanie. Tęsknię za tobą. Twój Paweł. Próbowałam sobie wmówić, że to może kuzyn, kolega, ktoś z pracy. Ale przecież intuicja matki nie myli się tak łatwo.
Przez kolejne dni nie spałam. Obserwowałam ich z dystansu. Mój syn jak zwykle odbierał dzieci z przedszkola, robił zakupy, pomagał w domu. A ona… była jakaś inna. Niby uśmiechnięta, ale jakby bardziej nieobecna. Czasem wychodziła "na spotkanie służbowe", chowała telefon, odwracała wzrok. A ja - ja walczyłam sama ze sobą.
Powiedzieć mu? Ryzykować rozpad ich rodziny, rozpad jego świata? A może milczeć i mieć nadzieję, że to się skończy? Że może to tylko chwilowy kryzys, coś niepoważnego, jakiś emocjonalny skok w bok, który się urwie szybciej, niż się zaczął?
Ale co, jeśli nie? Co, jeśli ona od miesięcy prowadzi podwójne życie, a mój syn, jak ślepiec, nie widzi niczego? Czy jako matka nie powinnam go chronić? Ale czy nie zniszczę go tym bardziej, jeśli to ja przekażę mu tę wiadomość?
Zdecydowałam się porozmawiać z synową. W sobotę poprosiłam ją na kawę, tylko we dwie. Była zaskoczona. Usiadłyśmy w kuchni, gdzie jeszcze niedawno razem lepiłyśmy pierogi. I wtedy, bez złości, bez wyrzutów, ale z drżącym sercem, powiedziałam:
- Zobaczyłam przypadkiem wiadomość na twoim telefonie. Od Pawła. Chcę tylko jedno wiedzieć: czy mój syn wie?
Zbladła. Opuściła wzrok. Przez chwilę panowała cisza. Potem odpowiedziała cicho:
- Nie wie. I nie musisz mu mówić. To nic nie znaczyło. To już koniec.
Ale ja widziałam w jej oczach coś, czego nie potrafię nazwać. Żal? Strach? Albo może tylko ulgę, że ktoś odkrył jej sekret i nie krzyczy.
Wyszła zaraz po tym. A ja zostałam przy stole i płakałam. Czułam się zdrajcą - wobec niej, bo weszłam w coś, co może nie było moją sprawą. I wobec syna - bo nie miałam odwagi powiedzieć mu prawdy.
Od tamtej pory minęło kilka tygodni. Obserwuję ich z dystansu. Nie wiem, czy zakończyła tamtą relację, czy nie. Ale wiem, że między nią a synem coś się zmieniło. Są jakby ostrożniejsi, mniej spontaniczni. A ja codziennie pytam siebie, czy zrobiłam dobrze, czy źle.
Czasem matka musi milczeć, żeby nie zburzyć świata dziecka. Ale to milczenie pali od środka. Wiem, że jeśli kiedykolwiek mój syn się dowie - nie wybaczy mi. I jeśli nigdy się nie dowie - też nie wybaczę sobie.
Czy istnieje dobra decyzja w takiej sytuacji? Nie wiem. Ale wiem, że nie jestem już tą samą kobietą. I nigdy już nie spojrzę na moją synową tak samo.