Podczas spaceru w parku podeszła do mnie nieznajoma kobieta. Był chłodny, ale słoneczny dzień - drzewa już zrzuciły liście, a powietrze pachniało wilgocią. Miałam wrażenie, że jestem tam tylko ja, kilka wróbli i stary pies wyprowadzany przez właściciela. Aż nagle poczułam na sobie czyjś wzrok.

Kobieta szła prosto w moją stronę. Miała na sobie szarą kurtkę, włosy w niedbałym koku i spojrzenie tak przenikliwe, że zatrzymałam się mimowolnie.

"Przepraszam, czy pani jest matką Michała?" - zapytała. Serce podskoczyło mi do gardła. Skinęłam głową, choć w środku coś zaczęło ostrzegać: "Nie chcesz usłyszeć, co powie dalej".

"Muszę pani coś powiedzieć. To nie jest łatwe… ale nie mogę dłużej milczeć".

Zrobiło mi się zimno, mimo że słońce wciąż świeciło. Ta obca kobieta znała imię mojego syna. Stała przede mną, wyraźnie zdenerwowana, ale zdecydowana. "On…" - zawahała się na chwilę - "on spotyka się z moją córką. I boję się, że ona przez niego cierpi".

Nie rozumiałam. Michał nigdy nie wspominał, że kogoś ma. Wracał późno, tłumaczył się pracą, czasami tylko mówił, że "wychodzi z kolegami". Miałam nadzieję, że to normalne - dorosły syn, ma swoje życie. A jednak jej słowa sprawiły, że serce zamarło mi w piersi.

Zaczęły pojawiać się obrazy z ostatnich tygodni: jego zamknięte drzwi do pokoju, nerwowe odpisywanie na wiadomości, telefon odwracany ekranem do stołu. To wszystko, co tłumaczyłam dorastaniem, niezależnością, nagle nabrało innego znaczenia.

Kobieta mówiła dalej, a ja ledwo nadążałam. Twierdziła, że jej córka zakochała się bez pamięci, ale że Michał wcale nie traktuje jej poważnie. "On daje jej nadzieję, a potem znika na kilka dni, nie odbiera telefonu. Ona płacze. A ja… ja nie mogę patrzeć, jak niszczy ją chłopak, którego matka stoi teraz przede mną".

Poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi grunt spod nóg. Z jednej strony chciałam krzyczeć: "To niemożliwe, mój syn tak nie postępuje!". Z drugiej - gdzieś głęboko we mnie tliła się myśl: a jeśli to prawda?

Kobieta zostawiła mi numer telefonu i powiedziała: "Nie proszę pani o interwencję, tylko o to, żeby pani wiedziała. Bo może pani syn w domu jest inny, niż poza nim". Zostałam sama na tej parkowej alejce, z kartką z numerem w dłoni. Liście szurały pod nogami przechodniów, psy szczekały w oddali, a ja czułam, że nic już nie jest takie samo.

Kiedy wróciłam do domu, patrzyłam na Michała innymi oczami. Siedział przy komputerze, słuchawki na uszach, i nawet nie zauważył, że stoję w drzwiach. Przez chwilę chciałam wejść i zapytać wprost. Ale coś mnie zatrzymało.

Przez kolejne dni obserwowałam go w milczeniu. Raz wrócił późno w nocy, próbując skradać się po schodach. Innym razem widziałam, jak pisze SMS-y z uśmiechem, którego dawno u niego nie widziałam. Nie wiedziałam, czy to uśmiech zakochanego, czy chłopaka, który gra w grę, której druga strona nie rozumie.

List z numerem leżał w mojej torebce, gniotąc się między paragonami i kluczami. Myślałam o tej dziewczynie - czy naprawdę cierpi przez mojego syna? Czy powinnam się odezwać, zapytać, spotkać? A może to nie moja rola?

Byłam rozdarta. Z jednej strony matka, która chce bronić swojego dziecka przed oskarżeniami. Z drugiej - kobieta, która wie, że miłość potrafi być okrutna, i że czasem to właśnie ci najbliżsi mogą ranić najmocniej.

Kilka razy miałam już słowa na końcu języka. Widziałam, jak siedzi przy komputerze, jak odpisuje na wiadomości z uśmiechem, którego dawno u niego nie widziałam. Chciałam zapytać: "Kto to jest? Dlaczego nikt mi nic nie mówi?". Ale wtedy w mojej głowie pojawiała się myśl: a jeśli obca kobieta w parku kłamała? A jeśli naruszę coś, co dla niego jest ważne, co dopiero się rodzi?

Nie rozmawiałam z nim. Może ze strachu przed odpowiedzią. Może dlatego, że kiedy patrzę mu w oczy, wciąż widzę tego małego chłopca, którego uczyłam wiązać sznurówki - i nie chcę zobaczyć w nich winy albo kłamstwa.

Więc milczę. A w torebce noszę zgniecioną kartkę z numerem telefonu, jak dowód, że ta rozmowa naprawdę miała miejsce. Czasem myślę, że jeden telefon mógłby rozwiać wszystkie wątpliwości. Ale równie dobrze mógłby zniszczyć wszystko.

I właśnie dlatego siedzę w tym zawieszeniu - między matczyną wiarą a matczynym lękiem. A prawda, choć może być na wyciągnięcie ręki, wciąż pozostaje za cienką kurtyną milczenia.