Mąż wyjechał na weekend, żeby odpocząć. Powiedział, że musi złapać oddech, przemyśleć kilka spraw, wyrwać się z codziennej rutyny. "Tylko dwa dni, kochanie" - powiedział, całując mnie w czoło.
Spakował niewielką torbę, wziął ulubioną kurtkę i swój aparat fotograficzny. To miała być krótka samotna wycieczka w góry, jak robił to co jakiś czas. Lubił zniknąć na chwilę, żeby wrócić spokojniejszy, uśmiechnięty. Nigdy nie protestowałam.
Ale tym razem nie wrócił.
Nie odbierał telefonu. Nie napisał ani jednej wiadomości. Początkowo sądziłam, że po prostu wyłączył komórkę - jak miał w zwyczaju, gdy chciał się odciąć od świata. Ale minął dzień, potem drugi. W niedzielę wieczorem już wiedziałam, że coś jest nie tak.
W poniedziałek rano próbowałam zadzwonić jeszcze raz. Telefon milczał. "Abonent jest czasowo niedostępny" - taki komunikat słyszałam w słuchawce. Jeszcze wtedy nie panikowałam. Myślałam, że może przedłużył sobie wyjazd, że coś się wydarzyło, że wróci i wszystko wyjaśni. Ale w środę rano, dokładnie o 7:42, przyszła wiadomość.
"Nie wrócę. Wybacz."
Nic więcej. Żadnego imienia, żadnego wyjaśnienia. Siedziałam w kuchni z telefonem w dłoni, z sercem bijącym tak głośno, że aż mnie bolało. Próbowałam od razu oddzwonić, ale znów - abonent niedostępny. Napisałam kilkanaście wiadomości, jedną po drugiej. "Co się stało?", "Gdzie jesteś?", "Dlaczego?", "Zadzwoń, proszę". Żadnej odpowiedzi.
Dzieci jeszcze spały. Usiadłam na kanapie i gapiłam się w ścianę. Czułam, jak moje życie nagle się zatrzymało, rozsunęło na dwie części: przed i po. Przed - gdy wierzyłam, że mężczyzna, z którym spędziłam dwadzieścia lat życia, po prostu pojechał odpocząć. Po - gdy zrozumiałam, że coś się złamało na zawsze.
Minęły tygodnie. Potem miesiące. Na początku każdego dnia sprawdzałam telefon. Budziłam się z nadzieją, że może coś się zmieni. Może dziś dostanę kolejną wiadomość. Może powie mi, co się stało. Ale nic się nie działo. Cisza była jak betonowy mur - nie do przebicia.
Ludzie pytali, gdzie jest. Co mam im powiedzieć? Że wyjechał i napisał, że nie wróci? Że nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy, tylko wysłał jedno zdanie jak list porzucony na wycieraczce?
Zaczęłam wymyślać wymówki. "Wyjechał służbowo", "Źle się czuł, potrzebował odpoczynku". Nawet dzieciom mówiłam, że tata pojechał na dłużej, ale niedługo wróci. Wierzyłam w to. A może po prostu chciałam wierzyć.
Musiałam dalej żyć. Chodzić do pracy, robić zakupy, płacić rachunki. Ale wszystko było inne. Jego rzeczy wciąż były w szafie. Jego ulubiona filiżanka stała w kuchni. Nikt jej nie ruszał. Jakby dom czekał na niego razem ze mną.
Najgorsze było to, że nie wiedziałam, co się naprawdę stało. Nie miałam żadnej pewności. Czy odszedł dla innej kobiety? Czy miał jakieś problemy, o których nie chciał mówić? Czy może… coś się stało, o czym nie mam pojęcia?
Czas leczy rany, mówią. Ale to nieprawda. Czas tylko uczy żyć z niepewnością. I z pytaniem, które powraca każdej nocy: dlaczego?
Dopiero po trzech latach, zupełnie przypadkiem, natknęłam się na trop. Spotkałam znajomą ze studiów. Nie widziałyśmy się wieki. Wymieniłyśmy kilka uprzejmości, aż w pewnym momencie powiedziała coś, co zamroziło mi krew w żyłach.
- Widziałam twojego męża w Bieszczadach. Niedawno. W galerii, chyba była jakaś wystawa fotografii. Nawet się zastanawiałam, czy to naprawdę on… Ale wiesz, był z jakąś kobietą. Wyglądali… jak para. Nie chciałam się wtrącać.
Poczułam, jak nogi uginają się pode mną. Uśmiechnęłam się sztucznie, coś odburknęłam, ale w głowie już dudniło: Bieszczady. Fotografia. Kobieta.
Wróciłam do domu, weszłam do internetu i zaczęłam szukać. Wyszukałam nazwisko, miejsce, wystawę. I znalazłam. Artykuł w lokalnym portalu. Zdjęcie grupowe. On. Starszy, siwiejący, ale to był on. Trzymał za rękę kobietę mniej więcej w moim wieku. W podpisie - jego imię i nazwisko, nowa pracownia fotograficzna, projekt artystyczny we współpracy z lokalną społecznością.
Przez dłuższą chwilę tylko patrzyłam na ekran. Poczułam ulgę - żyje. Ale też gniew, który uderzył mnie jak fala. On żył. Dobrze. Spokojnie. Z kimś innym. I nigdy nie miał zamiaru wracać ani wyjaśniać.
Tego wieczoru wypiłam lampkę wina. Sama. Przy zgaszonym świetle. Po raz pierwszy od dawna nie płakałam. Po prostu siedziałam w ciszy i czułam… pustkę. I coś jeszcze. Może początek końca czekania.
Kilka dni później wysłałam mu wiadomość. Pierwszą od bardzo dawna.
"Widziałam cię na zdjęciu z wystawy. Widzę, że dobrze ci się wiedzie. Nie pytam dlaczego, bo już nie potrzebuję odpowiedzi. Chciałam tylko powiedzieć, że żyję. Że dzieci też. I że więcej nie czekam."
Nie odpowiedział. Może dlatego, że się przestraszył. Może dlatego, że już dawno wymazał mnie z życia. A może po prostu uznał, że milczenie to jedyna forma odwagi, na jaką go stać.
Zaczęłam powoli porządkować dom. Spakowałam jego rzeczy do kartonów. Sprzedałam aparat fotograficzny, który kiedyś tak kochał. Odmalowałam kuchnię. Kupiłam nowy stół. Po małych krokach odzyskiwałam przestrzeń - nie tylko tę fizyczną, ale też w sobie.
Nie opowiadałam tej historii wielu ludziom. Nie dlatego, że się wstydzę. Ale dlatego, że wciąż trudno mi uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Że ktoś może odejść w ciszy, bez słowa, i zbudować nowe życie jakby nic.
Dziś nie mam już w sobie gniewu. Mam spokój. I świadomość, że nawet po takim zniknięciu można się pozbierać. Że człowiek ma w sobie więcej siły, niż myśli.
Ale jedno pytanie wraca czasem nocą, kiedy dom śpi, a ja leżę z otwartymi oczami, patrząc w ciemność:
Jak mogłam przez tyle lat nie zauważyć, że on znikał już wcześniej - powoli, po kawałku - zanim zniknął naprawdę?
 
         
                            
                         
                         
                         
                         
                         
                         
                         
                         
                         
                         
                 
                 
                 
                 
                 
                 
                 
                 
                 
                 
                 
                 
                 
                