Jest takie powiedzenie „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”. Często przypominam je sobie po rozmowach z mamą. Mam wrażenie, że zapomniała już, że ma nie tylko syna, ale i córkę. Przynajmniej tak się zachowuje. Po ukończeniu liceum wyprowadziłam się z domu.

Nie widziałam dla siebie perspektyw w naszej wiosce, więc spakowałam manatki i pojechałam podbijać wielki świat. Studiowałam, poznałam męża, mamy dziecko. Gdyby nie pomoc moich teściów, żyłoby nam się bardzo ciężko.  Żadne z rodziców nie mogło zapewnić nam mieszkania, więc wzięliśmy kredyt.

Rodzice męża pomogli nam z wkładem własnym - dali nam trochę pieniędzy, poza tym przez dwa lata mieszkaliśmy u nich i oszczędzaliśmy na mieszkanie. Nie było źle, z teściową mam bardzo dobre relacje, dużo się od niej nauczyłam. Żyliśmy spokojnie i przytulnie, ale cieszyliśmy się przeprowadzką na swoje, chciałam już mieszkać bez rodziców męża, niezależnie od tego, jak ich kochałam.

Moja matka prawie nie była obecna w naszym życiu. Rzadko dzwoniła, a jeszcze częściej narzekała i opowiadała o sukcesach i porażkach mojego brata. Podczas całej rozmowy ani razu nie zapytała, co u mnie słychać. Ale wiedziałam, co powiedziała nauczycielka chemii, która tak bardzo nie lubiła mojego brata, jakie dżinsy mu kupili i jak wyrósł ze swojego zimowego płaszcza. 

Byłam do tego przyzwyczajona od czasu studiów. Mama może nie pytała, jak mi poszła sesja, ale na pewno chwaliła się, że mój brat dostał piątkę z WFu. Na początku byłam urażona, ale potem to już był chleb powszedni, przyzwyczaiłam się. 

Kiedy w końcu wzięliśmy kredyt, zadzwoniłam do mamy, żeby podzielić się swoją radością, ale ona prawie mnie nie słuchała, miała inny powód do radości - mój brat postanowił się ożenić.

- Wyobraź sobie, taka grzeczna dziewczyna, córka cioci Ireny, pewnie jej nie pamiętasz - zaświergotała mama. - Za miesiąc będzie ślub. Tyle mam do zrobienia!

A potem zaczęła opowiadać, jaką chce wynająć salę, jak pójdą razem wybrać suknię panny młodej, ilu będzie gości. Przypomniałam sobie, jak przed moim ślubem mama mówiła mi, że to strata pieniędzy, lepiej wydać je na coś sensownego, chociaż nie planowaliśmy robić wielkiej ceremonii. Wtedy, zresztą, mama nie przyjechała, twierdziła, że jest chora, ale mam wrażenie, że kłamała. 

Mój brat miał wtedy dopiero dziewiętnaście lat, a jego narzeczona osiemnaście, wątpię, żeby sami zarobili na wszystko. Pamiętam też ciotkę Irenę, ich rodzina nie należy do bogatych. To znaczy, że składają się na wesele wspólnie. 

Mój mąż i ja zostaliśmy zaproszeni na wesele słowami „no i wy też przyjedźcie”. Nie pojechaliśmy, nie mogliśmy sobie pozwolić na wolne od pracy i nie mieliśmy na to ochoty. Nie utrzymywałam z bratem specjalnie bliskich relacji i byłam obrażona na mamę, choć nie przestałyśmy ze sobą rozmawiać.

Ale to nie koniec. Pół roku później mama zadzwoniła po raz pierwszy od dłuższego czasu. Zadzwoniła, żeby podzielić się dobrą wiadomością - bratu i jego żonie kupili mieszkanie obok mamy. 

- Co ty, jaki kredyt! Sprzedałam mieszkanie babci, teściowie też się dołożyli, więc kupiliśmy im mieszkanie.

Zaśmiałam się tylko gorzko. Mieszkanie babci mama miała zostawić na swoją starość, żeby wynajmować je i zarabiać dodatkowe pieniądze na emeryturze. Kiedy byłam bez mieszkania w obcym mieście, mama nie spieszyła się, żeby je sprzedać, nie dała mi z niego ani grosza, nawet z grzeczności nie zaproponowała.

Ale stało się jasne, że mama mnie nie potrzebuje, kiedy przyszło mi urodzić dziecko. Chcieliśmy się sobą nacieszyć, więc urodziłam dziecko rok później niż żona brata. Bałam się strasznie, w ogóle nie wiedziałam, jak postępować z noworodkiem, dlatego prosiłam mamę, żeby przyjechała i pomogła mi przynajmniej na początku. Oczywiście, bylibyśmy gotowi pokryć koszty podróży.

Tak, w ostatnich latach nie byłyśmy z mamą zbyt blisko, ale to był jakiś wewnętrzny instynkt, kiedy jest ciężko, chcesz mieć obok właśnie mamę. 

Ale ona nie przyjechała. W ostatniej chwili powiedziała, że nie może - jej wnuczka była przeziębiona, a ona musi z nią siedzieć. Czyli siedziały z nią we dwie. A jej synowa też na pewno ma swoją mamę blisko siebie, nie jest ze wszystkim sama. 

Moja teściowa chyba widziała co się święci. Po porodzie otoczyła mnie taką troską i opieką, że chciało mi się płakać z wdzięczności. A moja mama nawet do mnie nie zadzwoniła, kiedy napisałam jej smsa, że urodziłam córkę. Napisała mi "gratulacje", a potem nie dzwoniła przez dwa tygodnie.

Kiedy zadzwoniła, nawet nie zapytała, jak się czuję, co z dzieckiem, jak ma na imię. Chciała się pochwalić, że córka brata już prawie chodzi. Reszty nawet nie słuchałam. Odłożyłam słuchawkę i nie dzwoniłam do mamy od miesiąca. Ona też do mnie nie dzwoni.

Może to nawet lepiej, przynajmniej nie będę musiała się ciągle martwić. Mama, sądząc po jej zachowaniu, ma jedno dziecko i jedną wnuczkę. Niech tak zostanie.