Dopóki mój syn Łukasz nie skończył 27 lat, mieszkaliśmy sami. Czasem przeprowadzał do domu dziewczyny. Kilka razy było nawet blisko do małżeństwa, ale ostatecznie wszystko skończyło się rozstaniem. Łukasz zawsze szukał poważnego i silnego związku. Ale żadna z tych dziewczyn w to nie wierzyła.
Ostatnia wybranka wprost oświadczyła, że nie zamierza zamieszkać z maminsynkiem. Dla mnie usłyszenie czegoś takiego było obraźliwe, ponieważ nigdy nie ingerowałam w prywatne życie mojego syna. Ale kawa się rozlała i trzeba było jakoś ten problem rozwiązać. Z jednej strony rozumiałam, bo sama nie chciałabym być z maminsynkiem.
I choć Łukasz taki nie był, zdałam sobie sprawę, że póki będziemy razem mieszkać nic się nie zmieni. Postanowiłam więc przenieść się do rodzinnej wioski. Minął rok od mojej przeprowadzki. W tym czasie mój syn zdążył się ożenić i oczekiwali już pierwszego dziecka.
Dziecko miało się urodzić pod koniec stycznia, więc postanowiłam odwiedzić ich przed świętami i pomóc im przygotować się na przyjście malucha na świat. Tuż przed Wigilią przyjechałam do domu syna i synowej, pomyślałam, że przy okazji możemy wspólnie spędzić ten czas, a potem zostanę i pomogę.
Okazało się jednak, że dzieci wcale się mnie nie spodziewały. Syn już od progu powiedział, że nie ma gdzie mnie przyjąć, bo wkrótce ma przyjechać teściowa i już wcześniej ustalili, że to ona zajmie się synową i sprawami domowymi do czasu narodzin dziecka.
Krótko mówiąc, zamiast wyrazić wdzięczność swojej matce, Łukasz po prostu wyrzucił mnie z domu w Wigilię. Wcześniej oczywiście poczęstował mnie herbatą i zapytał, co u mnie słychać. Ale wszystko to działo się w szalonym pośpiechu, ponieważ musiałam złapać ostatni autobus, aby wrócić do wioski...
Od tego momentu mój syn i ja nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Przez cały tydzień nie zadzwonił do mnie ani razu i najwyraźniej nawet nie pomyślał o przeprosinach. Całe życie robiłam dla niego dosłownie wszystko. Czy po tym wszystkim nie zasługuję nawet na to, by spędzić z nim święta?
Główne zdjęcie: planet