Wszystkie miejsca w kościele były już zajęte, więc usiadłam na końcu, obok dzieciaków z aparatem. Miałam nie przychodzić, naprawdę. Wciąż nie jestem typem osoby, która dobrze się czuje na weselach.
Ale Basia, moja koleżanka z liceum, napisała mi kartkę ręcznie, dodała "naprawdę chcę, żebyś była" i… coś we mnie pękło. Po tylu latach samotności pomyślałam: może warto choć raz powiedzieć "tak"?
Sala weselna była jasna, pełna śmiechu, kwiatów i ludzi, którzy kiedyś byli mi bliscy. Mój stolik był z boku, między ciotką Basi a jakimś panem w ciemnym garniturze. Dopiero po chwili zrozumiałam, kto to.
Michał. Michał Szymański. Ten Michał. Mężczyzna, który trzydzieści sześć lat temu po prostu przestał dzwonić. Bez wyjaśnienia, bez pożegnania. Byliśmy wtedy parą - albo ja tak myślałam.
Serce zaczęło mi walić jak młot. Spojrzał na mnie, zawahał się. Widziałam, że poznaje. I że nie wie, co powiedzieć. Milczenie trwało może trzy sekundy, ale dla mnie - całą wieczność.
- Cześć - powiedział cicho. - Nie sądziłem, że cię tu spotkam.
- Ja też nie - odpowiedziałam i wzięłam łyk wina, żeby ukryć drżenie ręki.
Rozmowa ruszyła dopiero przy drugim daniu. Najpierw kurtuazyjnie: praca, dzieci, miasta. Potem trochę wspomnień: szkolne wagary, koncert Lady Pank. Aż wreszcie, między deserem a tortem, Michał spojrzał na mnie poważnie.
- Wiem, że powinienem to powiedzieć dawno temu - zaczął. - Przepraszam, że wtedy zniknąłem. Byłem gówniarzem. Przestraszyłem się. Ojciec dostał pracę w Niemczech, przeprowadziliśmy się nagle. Myślałem, że zadzwonię… Ale potem pojawiły się nowe studia, nowe życie. A potem już nie miałem odwagi.
- Nie miałeś odwagi zadzwonić? - powtórzyłam z niedowierzaniem. - A ja przez pół roku patrzyłam na telefon, zastanawiając się, co zrobiłam źle.
Michał spuścił wzrok.
- To nie było fair. Wiem. Ale wtedy byłem głupi. I bardzo cię przepraszam.
Siedzieliśmy tak chwilę w ciszy. W tle grała jakaś romantyczna piosenka, ludzie śmiali się przy sąsiednich stołach, a ja czułam, że właśnie rozgrywa się coś ważnego. Nie byłam już dziewczyną, którą zostawił. Byłam kobietą, która przeżyła swoje. Rozwód. Samotne wychowanie córki. Lata ciszy i prób zaczynania od nowa.
Ale siedząc obok niego, czułam się znów tą osiemnastolatką, która śmiała się z jego dowcipów i czekała na pierwszego sylwestra z prawdziwym chłopakiem. Michał zaproponował spacer, kiedy wyszliśmy na chwilę przed salę.
- Chciałbym nadrobić te lata - powiedział cicho. - Wiem, że nie da się cofnąć czasu. Ale może da się… po prostu pogadać. Od czasu do czasu. Bez zobowiązań.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam w ciemność, w której majaczyły światła samochodów i gdzieś w oddali śmiech nowożeńców. A potem poczułam, jak jego dłoń delikatnie dotyka mojej. I to nie był gest mężczyzny, który czegoś chce. To był gest człowieka, który też przez lata czegoś szukał.
Wróciłam do domu późno, ale nie mogłam zasnąć. Trzymałam w dłoni karteczkę z jego numerem. Pisał go drżącą ręką na serwetce. Wahałam się. Przecież życie nie jest filmem. Ale może czasem warto napisać własny scenariusz?
Długo siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w serwetkę z jego numerem. W głowie krążyły myśli: o tym, co było, co mogło być, i co jeszcze może się wydarzyć. Przez tyle lat nosiłam w sobie ten niedomknięty rozdział, to pytanie "dlaczego?", które nigdy nie miało odpowiedzi. I teraz ona przyszła - nie jako wielki gest, ale jako zwyczajne, ludzkie "przepraszam".
Nie zadzwoniłam. Nie tego wieczoru, nie następnego dnia, nie tydzień później. Zamiast tego napisałam do niego list. Papierowy, ręcznie, długopisem, powoli, jakby każde słowo miało ważyć więcej niż całe te stracone dekady.
Napisałam mu, że przebaczam. Że już nie jestem tą samą dziewczyną, na którą kiedyś patrzył z zachwytem i której potem nie miał odwagi się pożegnać. Że jestem kobietą, która nauczyła się żyć z ciszą. Że dziękuję mu za to spotkanie - bo pomogło mi w końcu zamknąć przeszłość.
I że jeśli kiedyś będzie miał ochotę napić się ze mną kawy, nie jako ktoś z przeszłości, ale jako ktoś, kto zaczyna od nowa - drzwi są otwarte.
Wrzuciłam ten list do skrzynki dzień później. I poczułam, że zrobiłam coś dobrego. Dla siebie. Dla niego. Dla tej młodej dziewczyny we mnie, która czekała ponad 30 lat, żeby powiedzieć sobie: "Już nie muszę czekać. Już jestem wolna."