Wróciłam do rodzinnego miasta po czterdziestu latach z poczuciem, że to tylko krótka podróż w czasie. Ot, kilka dni u kuzynki, może spacer po znajomych ulicach, parę zdjęć do albumu.

Chciałam zobaczyć szkołę, w której spędziłam najpiękniejsze, ale i najbardziej burzliwe lata młodości.

Pamiętałam zapach kredy, skrzypienie drewnianych schodów i ten jeden moment, który złamał mi serce - kiedy on po prostu przestał przychodzić na nasze spotkania, bez słowa wyjaśnienia.

Był chłodny, ale słoneczny poranek. Szłam w stronę szkoły, czując, że serce bije mi trochę szybciej, niż powinno. I wtedy go zobaczyłam. Siedział na ławeczce przy ogrodzeniu, z rękami opartymi na kolanach.

Głowa lekko pochylona, spojrzenie gdzieś w dal. Siwe włosy, kilka zmarszczek więcej… ale to był on. Ten sam chłopak, który kiedyś sprawił, że płakałam całą noc.

Zatrzymałam się w pół kroku. W głowie huk - jakby ktoś nagle przewinął taśmę o cztery dekady wstecz. Chciałam się odwrócić, udawać, że mnie tu nie ma. Ale wtedy on podniósł wzrok. I uśmiechnął się - tym samym uśmiechem, który kiedyś sprawiał, że topniały mi kolana.

Podszedł powoli, trochę niepewnie. - Anka? - zapytał, jakby nie dowierzał, że to ja.
- Tak… - wydusiłam. - Cześć, Piotr.
Staliśmy tak chwilę, jak dwójka ludzi, którzy nie wiedzą, czy podać sobie rękę, czy przytulić się po latach. W końcu on zrobił krok do przodu i lekko musnął moje ramię.

Usiedliśmy na ławce. Milczenie było gęste, ale wcale nie krępujące. Powiedział, że często tu przychodzi, bo lubi patrzeć na szkołę. „Trochę jak na scenę, na której wydarzyło się wszystko, co ważne” - stwierdził z uśmiechem. Opowiadał, co u niego: studia w innym mieście, małżeństwo, które skończyło się rozwodem, dzieci rozsiane po świecie. Słuchałam, a w mojej głowie przewijały się obrazy - nasze spacery po parku, pierwsze pocałunki, ten wieczór, kiedy miał się pojawić, a ja czekałam na mrozie ponad godzinę.

W końcu zapytałam cicho: - Dlaczego wtedy zniknąłeś?

Spojrzał na mnie długo, jakby ważył każde słowo. - Bo wtedy byłem tchórzem. Wiedziałem, że wkrótce wyjadę na uczelnię, a ty planowałaś całe lato ze mną. Bałem się powiedzieć ci, że nie wrócę. I jeszcze bardziej bałem się, że jeśli zostanę do końca, to zakocham się tak, że nie będę potrafił odejść. Więc uciekłem, zanim zdążyłem wpaść po uszy.

Poczułam ukłucie w sercu. Przez te wszystkie lata sądziłam, że mnie odrzucił. A on odszedł, bo czuł zbyt wiele, a nie za mało. To bolało w inny sposób - ale w tym bólu było też coś ciepłego.

Rozmawialiśmy długo, jakby te czterdzieści lat zniknęły. Piotr zaproponował, żebyśmy poszli na kawę do małej kawiarenki obok rynku. W drodze opowiadał anegdoty ze szkoły, a ja przypominałam mu szczegóły, które dawno uleciały z jego pamięci. Śmialiśmy się z rzeczy, które pewnie dla innych byłyby banalne, ale dla nas znaczyły wszystko.

Przy kawie rozmowa zeszła na teraźniejszość. Okazało się, że oboje jesteśmy wolni. On mieszka kilka ulic od miejsca, gdzie zatrzymałam się u kuzynki. Zaskoczyło nas to oboje. - Może to znak? - rzucił pół żartem, pół serio.

Wieczorem wracałam do domu z uczuciem, jakiego dawno nie znałam. To nie była prosta nostalgia, ale coś żywego, pulsującego. Jakby przeszłość wyciągnęła rękę i zaprosiła mnie jeszcze raz do tańca.

Następnego dnia znów spotkaliśmy się na tej samej ławce. I kolejnego. Rozmowy płynęły same, a cisza między nimi była spokojna i ciepła. Nie wiem, czy to jest początek czegoś nowego, czy tylko piękna zamknięta klamra pewnej historii. Ale wiem, że tam, w moim rodzinnym mieście, na ławeczce przy szkole, zrozumiałam jedną rzecz: niektóre serca nie zapominają, nawet jeśli minie całe życie.