Sytuacja jest następująca: moje dziecko przyjaźni się z chłopcem z sąsiedztwa, który jest starszy o kilka miesięcy. Mieszkamy w pięciopiętrowym budynku. Od czasu do czasu widuję matkę tego chłopca, naszą sąsiadkę, ale nie nazwałabym jej przyjaciółką.

Z tą sąsiadką zaczęłyśmy rozmawiać ze względu na dzieci. Czasami spotykałyśmy się podczas spacerów z dziećmi, wtedy ona dawała mi rzeczy, które były dla jej dziecka za małe i nie zdążył ich założyć. Wszystko zwracałam i zawsze w podziękowaniu przynosiłam soki i coś pysznego dla dziecka. Później postanowiłam w ogóle nic od niej nie brać. Lepiej było kupić i nie mieć wobec nikogo żadnych zobowiązań.

Z czasem zwykłe spacery zmieniły się w bardzo dziwną relację. Sąsiadka zaczęła regularnie prosić o różne rzeczy. Codzienną prośbą stało się: „Daj mi kawę!”. Jeśli ktoś tak bardzo lubi kawę, to chyba warto kupić w sklepie, zamiast codziennie o to prosić. Przychodzi do nas, mimo że ani jednego razu jeszcze nie zaprosiłam jej do siebie. Do tego na widok zabawek mojego dziecka ciągle bierze coś dla swojego. Wszystko jest im potrzebne. Wiele rzeczy już od nas wzięli.

Warto zauważyć, że sąsiadka nie zaprasza mnie do siebie, argumentując, że jej matka jest chora. Mimo, że jej matka mieszka w osobnym pokoju. Nie wstydzi się też prosić o leki, gdy jej syn jest chory. Przy czym prosi o coś, co powinno być w każdej apteczce w domu. Nawet czasami potrafi poprosić coś dla siebie. Jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe, jak można tak funkcjonować. Podstawowy lek przeciwgorączkowy powinien być zawsze w domu. Oddaje mi z powrotem praktycznie puste opakowania i buteleczki. Przecież to było kupione dla mojego dziecka, wiec gdyby zachorowało, to nie miałoby się teraz czym leczyć.

Ale to nie wszystko. Ciągle pyta, czy mamy czym nakarmić jej syna. Przecież nie pytam o to ani jej, ani innych sąsiadów! Gotuję dla dziecka i tyle. Cały czas korzysta z naszego wózka, nawet jeśli pyta czy może. Zawsze potrzebuje czegoś, czego nie ma. Ona cały czas niczego nie ma.

Pewnego dnia jej bezczelność doprowadziła mnie do szoku. Kiedy cała moja rodzina zachorowała, to zadzwonił telefon i sąsiadka powiedziała, że zaraz przyjdzie po kawę, ale będzie z synem, więc muszę szybko zmierzyć temperaturę swojemu dziecku, żeby ich nie zarazić. Uwielbiam dzieci, ale mam dość tego, że czyjeś dziecko przychodzi do nas jak do sklepu, grzebiąc w rzeczach mojego syna i wybierając to, czym chce się akurat pobawić. Powiedziałam jej, że wszyscy jesteśmy chorzy i na pewno możemy ich zarazić. W sumie powinnam jej powiedzieć, że ich nie zapraszaliśmy.

Nigdy nie pytała: „Czy możemy wpaść?”, „Czy masz może...?”. Zawsze przychodzi bez zaproszenia i czegoś żąda: „Daj mi”. Nie interesuje ją, czy jestem zajęta, czy chcę ją widzieć, czy coś jej dać.

Przez dłuższy czas nie dzwoniłam do niej i nie zapraszałam na spacer. Ale ona sama do mnie dzwoni. Sąsiadka sama pisze do mnie SMS-y. Jedna z moich przyjaciółek uważa, że mam tylko dwa wyjścia: dalej tolerować jej bezczelność albo powiedzieć jej, żeby przestała tak robić. Nie chcę się z nią kłócić, przecież dzieci się przyjaźnią i mieszkamy obok siebie. Niedługo nawet do szkoły będą razem chodzić. Do tego nie potrafię kłócić się z ludźmi.

Główne zdjęcie: yt