Liczne programy telewizyjne opowiadają o nieszczęśliwych dzieciach, niechcianych przez swoich rodziców. Są to historie, które mało kogo pozostawiają obojętnym. 

Zawsze w miarę możliwości aktywnie uczestniczyłam w takich programach - dzwoniłam i przekazywałam pieniądze wspierając sieroty i domy dziecka. W pracy z kolegami rozmawialiśmy na ten temat i regularnie odwiedzaliśmy domy dziecka, obdarowując dzieci prezentami.

Razem z mężem wychowaliśmy syna. Jeśli chodzi o sytuację finansową, to nigdy nie byliśmy biedni. Franek zawsze miał nie tylko to, co niezbędne, ale także to, czego pragnął.

Zdobył dobre wykształcenie, wybrał prestiżową specjalizację. Po ukończeniu studiów dostał dobrze płatną pracę.

Wydawać by się mogło, że życie naszego dziecka, choć już wystarczająco dorosłego, nie mogłoby w żaden sposób mieć nic wspólnego z programami o rodzinach dysfunkcyjnych. Jednak bardzo się myliłam. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Franek wybrał najgorszą ze wszystkich dostępnych opcji.

Poznał Justynę na imprezie firmowej. Dziewczyna pracowała na stanowisku kuriera i dorabiała sobie jako sprzątaczka. Ich związek z Frankiem rozwijał się tak szybko, że w ciągu kilku miesięcy przedstawił nam ją, mówiąc, że jest jego narzeczoną.

Próbowaliśmy go przekonać, żeby nie spieszył się z decyzją o założeniu rodziny, ale na próżno. Syn poważnie podszedł do tego i złożyli z Justyną wszelkie niezbędne dokumenty w urzędzie stanu cywilnego. Nie można było nic na to poradzić, więc musieliśmy poznać rodziców Justyny.

Gdy przyjechaliśmy do mieszkania, w którym dorastała Justyna, poczuliśmy tylko obrzydzenie. Brud, smród, bałagan - oto co można powiedzieć, gdy zobaczyliśmy to mieszkanie.

Ojciec panny młodej przywitał nas będąc już nieźle podchmielony i od razu zapytał, czy przynieśliśmy gorzałę? Kiedy dowiedział się, że mamy tylko butelkę szampana, skrzywił się: „Po co marnować pieniądze? Gorzała jest najlepsza!”.

Było jasne, że ani on, ani matka Justyny nie pomogą w organizacji wesela. Jedyną nadzieją było jednopokojowe mieszkanie babci, które niedawno odziedziczyła Justyna.

Babcia zawczasu przepisała swoją nieruchomość na wnuczkę, a po pogrzebie rodzice Justyny nie mogli odebrać tego mieszkania, choć bardzo tego chcieli.

Młoda para zaczęła mieszkać właśnie w tym mieszkaniu. Odwiedzaliśmy ich czasami, zwykle przychodziliśmy na święta. Zauważyłam, że Justyna wcale nie dbała o porządek w domu.

Zazwyczaj jedli tanie dania gotowe, syn zaczął wyglądać marnie i ze zdziwieniem obserwowałam, jak stopniowo zniża się do poziomu Justyny i jej rodziców.

Ciąża synowej wszystko pogorszyła. Justyna nie robiła w domu absolutnie nic, ciągle udając, że nie jest w stanie. Franek był na każde jej zawołanie, próbując zadowolić i wesprzeć „nieszczęsną przyszłą matkę”. Dziewięć miesięcy minęło bardzo szybko.

Jednak chciałabym zauważyć, że przez pierwsze sześć miesięcy po porodzie Justyna bardzo się zmieniła. Dobrze opiekowała się dzieckiem. Zaczęłam nawet myśleć, że pomyliłam się co do synowej, gdyż nie jest taka leniwa i dba o dziecko!

Potem synowa zaszła w drugą ciążę. Znowu zaczęła leżeć na kanapie. Dziecko, gdy ojciec był w pracy, cały dzień chodziło w tym samym pampersie, a w mieszkaniu znowu zapanował bałagan.

Franek próbował poradzić sobie ze wszystkim. Teraz, oprócz ciężarnej żony, musiał zajmować się małym synkiem. Ciągłe zwolnienia z pracy znacznie obniżyły jego wynagrodzenie, a o rozwoju można było po prostu zapomnieć.

Justyna urodziła córkę w terminie i bez żadnych komplikacji. Jej narzekania w czasie ciąży jakoś zupełnie nie pasowały do tego, jak szybko udało jej się urodzić dziecko.

Gdy zobaczyłam lekarza po porodzie i zapytałam, jak czuje się moja synowa, usłyszałam: „Doskonale, oby więcej takich kobiet! Brawo!”. Pomyślałam wtedy, że synowa po prostu udawała, że źle się czuje i nie jest w stanie nic zrobić.

Przypominając sobie te sześć miesięcy, kiedy zaskoczyła mnie, opiekując się swoim pierworodnym i dbając o dom, miałam nadzieję, że znowu wszystko się zmieni na lepsze.

Jednak tak się nie stało. Synowa nie zamierzała zmieniać swojego stylu życia, poświęcając dzieciom, zarówno starszemu, jak i noworodkowi, bardzo mało czasu. Franek musiał wszystko robić sam.

Kilkakrotnie proponowałam im swoją pomoc, ale oni nie chcieli przyjąć pomocy i mówili: „Poradzimy sobie sami, proszę się nie wtrącać w nasze życie”. W końcu zrezygnowałam i powiedziałam: „Róbcie, co chcecie”.

Praktycznie przestaliśmy się kontaktować, gdyż nie mogłam patrzeć na bałagan panujący w ich mieszkaniu, na brudne dzieci, zmęczonego syna i synową, która ciągle przeglądała telefon.

Kiedy nasz wnuk skończył dwa lata, przyszliśmy złożyć mu życzenia, mając nadzieję, że przynajmniej w tym dniu tata i mama zrobią porządek w mieszkaniu.

Niestety, kiedy przyjechaliśmy, zobaczyliśmy ten sam bałagan co zawsze, a solenizant był bardzo zaskoczony, gdy dowiedział się, że obchodzi urodziny!

Nie dobierałam słów, więc powiedziałam synowi i synowej wszystko, co mnie trapi, co myślę na ich temat.

Co mam teraz zrobić? Franek i Justyna nie chcą nic zmienić w swoim życiu. Mam coraz większe wrażenie, że znalazłam się w jednym z tych programów, o których mówiłam na początku mojej historii.

Główne zdjęcie: storytail