W dzieciństwie rodzice zawsze powtarzali mi, że w moim życiu będzie jeszcze wielu chłopców, więc nie należy się nimi w żaden sposób przejmować. Kto by się spodziewał, że poślubię mojego byłego kolegę z klasy?

Ale tak się stało. Teraz mamy dwójkę dzieci i nadal bardzo się kochamy. Ani mój mąż, ani ja nigdy nie żałowaliśmy naszej najważniejszej i kluczowej decyzji w życiu.

I wcale nie byliśmy w czepku urodzeni, życie dało nam popalić. Przechodziliśmy przez okres, w którym pieniędzy było bardzo mało. Musieliśmy więc wziąć się w garść i wyjechaliśmy razem do pracy. Do innego kraju.

Córki zostawiliśmy z dziadkami. Dobrze, że szybko udało nam się znaleźć pracę, więc od razu zaczęliśmy wysyłać pieniądze na życie i dla dzieci do rodziców mojego męża. Dzięki temu nie było między nami żadnych konfliktów. Wzajemny szacunek może wiele zdziałać.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, był zakup dwupokojowego mieszkania. We dwójkę mogliśmy zarobić więcej i zaoszczędzić na wielu rzeczach. Tak więc dość szybko nazbieraliśmy grosz do grosza.

I wtedy mój mąż wpadł na pomysł: skoro już tu jesteśmy, powinniśmy zostać dłużej i zarobić na własny dom. Tym bardziej, że w naszym kraju perspektywy zarobku były raczej marne. A tak, będziemy mieć do czego wracać.

W tym czasie mieliśmy już całkiem dobrą pracę i mogliśmy nawet od czasu do czasu wyjechać na wakacje, aby zobaczyć nasze dzieci. Dzieci dorastały, rodzice mojego męża normalnie je wychowywali. Byłam szczęśliwa.

Czasami słyszy się historie, jak to dzieci rodziców, którzy wyjechali domagają się tylko drogich prezentów i pieniędzy. Jak dla mnie to nie do pomyślenia.

I tak, po siedmiu latach, dom już stał. Mieliśmy wszystko dogadane z ekipą, rodzina też wszystko nadzorowała, my tylko wysyłaliśmy pieniądze. Udało nam się też odłożyć trochę pieniędzy na przyszłość.

Idealnie się złożyło, bo nasza najstarsza córka ogłosiła nam, że wychodzi za mąż. Bez zbytniej pompy, powiedziała, że teraz nie wydaje się pieniędzy na niepotrzebne przyjęcia. Lepiej zaoszczędzić.

W każdym razie wróciliśmy do domu cali w skowronkach. Nowy dom, za pół roku córka wychodzi za mąż i mamy pieniądze, żeby chociaż przez kilka lat czuć bezpieczeństwo bez zamartwiania się. A jak sprawy potoczą się dalej, zobaczymy później.

Miesiąc lub dwa później, kiedy już opamiętaliśmy się, odpoczęliśmy, przyzwyczailiśmy się do nowego dużego domu, przyszedł czas na zapoznanie się z rodzicami narzeczonego córki.

Przyszłego zięcia już widzieliśmy, bardzo przystojny, sportowiec. Widać było, że rodzice wychowali go na mądrą i odpowiedzialną osobę. To się ceni. Kupiliśmy mięso na szaszłyki, przekąski, pięknie urządziliśmy podwórko, żeby goście czuli się przytulnie.

Niestety, po pysznym obiedzie i lekkich, niezobowiązujących zwrotach, rozmowa przybrała zupełnie inną formę. Z jakiegoś powodu nasi przyszli krewni od samego początku myśleli, że budujemy dom dla naszej najstarszej córki. Żeby mogła wyjść za mąż i zamieszkać tam z ich synem. Wyobrażacie sobie?

A my, czyli ja, mój mąż i najmłodsza córka, zgodnie z tym cudownym planem musielibyśmy mieszkać razem w dwupokojowym mieszkaniu, które kupiliśmy na początku.

Co prawda jest wyremontowane, bardzo ładne i nowoczesne. Ale niby czemu mielibyśmy tam mieszkać? Od dawna jest wynajmowane i co miesiąc dostajemy z tego niezłą sumkę, której nie wstydzimy się wydać na własne potrzeby.

A dom budowaliśmy dla siebie. Byłby idealny nawet dla naszej piątki i przyjęlibyśmy do siebie zięcia. Ale to już inna sprawa. Zawsze jednak możemy o tym porozmawiać.

Rodzice zięcia nabrali wody w usta. Powiedzieli tylko, że teraz nawet nie wiedzą, czy podarować młodej parze samochód na ślub. Na co odpowiedzieliśmy, że to zależy tylko od nich. W końcu nasza córka nie ma nawet prawa jazdy, o czym dobrze wiedzą.

W skrócie, rozmowa z przyjemnej przerodziła się w dość ostre i obraźliwe wymiany zdań z obu stron. Na szczęście wszystko zakończyło się dość nieszkodliwie: rodzice zięcia podziękowali za przyjęcie i pojechali do siebie.

A ja zastanawiam się, no na co oni liczyli? Czy my mamy po prostu wziąć nasze najlepsze lata życia i poświęcić je dla ich syna? A co z naszą młodszą córką, co jej będziemy musieli dać, mieszkanie? A sami pewnie powinniśmy przenieść się pod most...

Ech, czasami zupełnie nie rozumiem logiki i granic przyzwoitości innych ludzi. Co im w głowie siedzi, że w ogóle tak myślą? Po prostu nie do pomyślenia.

Główne zdjęcie: storytail