Moja mama, odkąd pamiętam, zawsze była kobietą władczą. Nie dla wszystkich, nie. Tylko dla swoich dzieci. Nasz ojciec miał kiedyś dobrą pracę. I ona nie miała do niego pretensji, że wiecznie jest poza domem. Jako żona w pełni odpowiadała jego poglądom: dom był zawsze lśniąco czysty, nie skarżyła się na sytuację finansową w rodzinie, dzieci chodziły czyste, ubrane i nakarmione.
Idealna żona minionej epoki, bez irytujących rozmów i kaprysów. Ale tata nie wiedział, że mama zawsze rozładowywała swoje emocje na mnie i bracie. Byliśmy jej osobistymi workami treningowymi. Ale tylko moralnie, nigdy nie podniosła na nas ręki. I nie mówię tu o jakichś dziecinnych pretensjach.
To były ciągłe, toksyczne komentarze, kiedy byliśmy sami, niedocenianie nas, naszych osiągnięć. Mieliśmy tego dość. Dla niej zawsze byłam „zbyt pulchna”, a mojego brata Tomka, nazywała „karłem”. Oboje byliśmy normalni, Tomek podrósł, a ja wcale nie mam nadwagi.
Ulubionym kwiatem mojej mamy były begonie, miała nawet swojego ulubionego. Kochała go chyba bardziej niż cokolwiek innego na świecie. I kiedy spadał z parapetu, ja i mój brat mieliśmy duży problem.
Czy kiedykolwiek słyszeliście, wrzaski wściekłej kobiety? Ja tak. Nigdy tego nie zapomnę. Potem okazało się, że to wszystko wina naszego kota, który chodził samopas, najwyraźniej też nie tolerując domowej atmosfery. Ale mama nie miała do kota żadnych pretensji. A nawet nas nie przeprosiła.
Ale to było dawno temu. Trochę czasu już minęło, dzięki Bogu, o wielu przewinieniach mamy po prostu zapomnieliśmy. Mój brat dorósł, ożenił się i wyjechał, jak najdalej za granicę. Zadomowił się w innym kraju, wysyła zdjęcia przez internet kilka razy w roku i czuje się świetnie. W pewnym sensie mu zazdroszczę. Nie żeby mnie ciągło do wyjazdu, ale w niektórych kwestiach... Ach, nie mówmy o smutnych rzeczach.
Moje życie też nie stanęło w miejscu, wyszłam za mąż, jestem szczęśliwa. Mam męża i dziecko i nie powtarzam błędów mojej mamy. Prawdopodobnie popełniam kilka własnych, ale wszyscy jesteśmy ludźmi i nie rodzimy się idealni.
Jeśli chodzi o moich rodziców, mój ojciec niestety zmarł. Zabiło go ciągłe palenie tytoniu i słabe serce. I chociaż był już w dość zaawansowanym wieku, fizycznie pamiętam go jako silnego i pewnego siebie mężczyznę.
Mama została w naszym domu, z dobrą emeryturą. Sprawiła sobie cały ogród kwiatowy i zaczęła chodzić raz w tygodniu do teatru. Bez pary, ale z dobrym humorem i życzliwością nawet dla obcych.
Ale to nie takie proste. Ponieważ mieszkamy w tym samym mieście, a nawet niedaleko siebie, nasze spotkania i jej wizyty w naszym domu są na porządku dziennym, jak to mówią „sami swoi”.
Ale o ile mnie, dorosłej kobiety, matka nie jest w stanie w żaden sposób skrzywdzić, to wnuka się to już nie tyczy. Autorytet babci i wychowanie Antka otwierają przed nią takie horyzonty, o jakich nie mogła marzyć w swoim wieku.
Pewnego dnia, zanim podano jedzenie, przyczaiłam się na korytarzu i usłyszałam ich rozmowę za zamkniętymi drzwiami. Mama pytała syna o jego oceny, dlaczego nie pomaga mi w obowiązkach domowych i czy umył zęby zeszłej nocy.
Bardzo dobrze pamiętam ten ton. Słodki i trujący. Z jednej strony nie można jej nic zarzucić, bo nie krzyczy, tylko wyraża się grzecznie i tak słodko, jak to tylko możliwe. A z drugiej strony... co cię to obchodzi! Tak jakby przypadkowo otworzyłam drzwi i zawołałam wszystkich do stołu. Ale w oczach mojego dziecka widziałam strach i oszołomienie. Nie płakał, ale był zdezorientowany.
Podczas gdy moja mama wyszła z uśmiechem i nawet zapytała, czy jest coś, w czym potrzebuję pomocy. W przeszłości stałabym nieruchomo na baczność, przełknęłabym godność i nic nie powiedziała. Ale teraz mogłam sobie pozwolić na mruknięcie czegoś w stylu "długo u nas zostajesz, już jest wieczór?".
Ale mama od dawna nie przyjmowała mojej krytyki. Odkąd zaczęłam mieszkać osobno. Jest ślepa na wszystko. Jakby zawsze była przyjaciółką swojej córki. Ale to tylko pozory. Nigdy nie miałyśmy dobrych relacji. I jedyną osobą, która może mnie w tym wesprzeć, jest mój brat. Ale on ma się dobrze na zupełnie innym kontynencie. Szczęściarz.
A teraz mam nowy problem. Kilka dni temu, znowu w naszym domu, moja mama od niechcenia zaproponowała, żebym dała jej klucze, tak na wszelki wypadek. Przecież nigdy nie wiadomo, różne rzeczy się zdarzają.
A ona chętnie posiedzi z wnukiem, posprząta w razie potrzeby. Rozmawiała z mężem, patrząc prosto na mnie. Klasyczne egoistyczne zachowanie. I właśnie wtedy, gdy chciałam powiedzieć: "Nie, dziękuję, damy sobie radę", mój mąż się odezwał.
Pomysł bardzo mu się spodobał i nawet sam chciał to zaproponować, ale nie miał odwagi tego powiedzieć. Potem nawet zaczął prawić komplementy o tym, jaką ma wspaniałą teściową i jakie ma szczęście, że ją ma. Nic nie powiedziałam.
Ale w naszej prywatnej rozmowie mój mąż nadal stawiał na swoim. Pozwólmy samotnej kobiecie poczuć, że jej potrzebujemy. Czy nie tego chcesz dla swojej mamy? Surowe relacje z rodzicami były mu obce.
Koniec końców byłam w mniejszości. Mój syn też milczał, choć o co go pytać, przecież to jeszcze dziecko. Starszy jest autorytetem, bez względu na wszystko. Więc teraz będzie jeszcze zabawniej.
I o ile wcześniej wiedziałam chociaż mniej więcej, kiedy w moim progu stanie kochająca mama, tak teraz nawet tego nie jestem w stanie kontrolować. No wspaniale. Przecież jestem dorosłą kobietą, kiedy to się skończy?!
Główne zdjęcie: planet