Minął już rok, odkąd moja córka się wyprowadziła. Nie odbiera telefonów, nie odpowiada na wiadomości. Czasem widzę, że coś udostępnia w mediach społecznościowych, więc wiem, że żyje i chyba ma się dobrze. Ale dla mnie jest cisza. Zupełna cisza.

A jeszcze niedawno byłyśmy tak blisko. Zawsze mówiła, że jestem jej najlepszą przyjaciółką. Zwierzała mi się z problemów w szkole, z pierwszych miłości, z kłótni z koleżankami. Robiłyśmy razem zakupy, gotowałyśmy, śmiałyśmy się z głupich filmików. Czułam, że jestem jej potrzebna, że mogę być dla niej wsparciem.

Nie wiem, kiedy to zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy poznała tego chłopaka? Z początku był miły, ale potem zauważyłam, że córka przy mnie się wycofuje. Przestała mówić, gdzie wychodzi, zaczęła mnie zbywać krótkimi odpowiedziami. Gdy zapytałam, co się dzieje, mówiła: „Mamo, nic cię nie obchodzi, mam prawo do prywatności”.

Pewnego dnia po prostu oznajmiła, że się wyprowadza. „Potrzebuję przestrzeni” – powiedziała. A ja tylko zdążyłam zapytać, czy zrobiłam coś nie tak. Spojrzała na mnie chłodno i powiedziała: „Po prostu nie mogę już z tobą mieszkać”.

Nie krzyczałam. Nie płakałam przy niej. Pomogłam spakować rzeczy, bo pomyślałam: daj jej czas. Przemyśli, wróci. Ale minęły tygodnie, potem miesiące. Moje wiadomości zostały bez odpowiedzi. Dzwoniłam – raz, drugi, dziesiąty. W końcu przestałam.

Zaczęłam się zastanawiać: może byłam zbyt nadopiekuńcza? Może za bardzo ingerowałam w jej życie? Ale ja chciałam tylko dobrze. Chciałam ją chronić, wspierać, ułatwić jej dorosłość. Czy to był błąd?

Cisza boli. Czasem bardziej niż krzyk. Każdego dnia budzę się z myślą o niej. Czy zjadła coś ciepłego? Czy nie choruje? Czy ktoś ją kocha? Czy tęskni choć trochę?

Nie chcę wzbudzać litości. Ale wiem, że nie jestem jedyną matką, która straciła kontakt z własnym dzieckiem. Jak poradzić sobie z tą pustką? I jak dalej kochać kogoś, kto już nie chce tej miłości?