Nie przypuszczałam, że właśnie ten dzień będzie początkiem najtrudniejszego etapu w moim życiu. Po dwudziestu latach małżeństwa, po wspólnych wakacjach, wychowaniu syna, kredytach, remontach i tysiącach małych spraw – Janek nagle powiedział: “Odchodzę. Zakochałem się w kimś innym".

Nie pamiętam, jak długo siedziałam na kanapie z pustym wzrokiem. Łzy nie płynęły. W środku byłam jak zamarznięta. Powtarzałam w myślach: “To niemożliwe. To się nie dzieje naprawdę".

Próbowałam przypomnieć sobie znaki, które mogłam przegapić. Był trochę cichszy, coraz częściej wyjeżdżał służbowo, nie chciał rozmawiać wieczorami.

Ale przecież każdy mężczyzna z czasem robi się bardziej zamknięty, a praca w jego wieku to wieczne napięcie. Usprawiedliwiałam go przed sobą i przed innymi – nawet wtedy, gdy coraz częściej śpiąc obok siebie, czułam się samotna.

Janek odszedł do młodszej kobiety. Ułożył sobie życie z kimś, kto miał połowę moich lat. Znaliśmy się całą wieczność, a jednak – kiedy zamykał za sobą drzwi, nie poznałam go. W domu została cisza, puste ściany, niedopite kubki z herbatą, jego stary płaszcz, którego nie zabrał.

Zaczęły się telefony od znajomych: “Trzymaj się", “Nie rozumiemy, jak mógł ci to zrobić", “Możesz na nas liczyć". Ale wieczorami zostawałam sama, tylko z własnymi myślami i poczuciem, że coś we mnie pękło na zawsze.

Wszystko szło przewidywalnym scenariuszem aż do dnia, gdy ktoś zapukał do moich drzwi. Nie spodziewałam się nikogo, zwłaszcza tak wcześnie rano. Otworzyłam. Przed progiem stała młoda kobieta – szczupła, w prostym płaszczu, z lekko rozczochranymi włosami i nieśmiałym uśmiechem. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to nie pomyłka. Ale ona spojrzała mi w oczy i cicho powiedziała:
– To ja… Marta.

Zamarłam. Przez moment nie byłam pewna, czy nie śnię. Marta, ta Marta – nowa partnerka mojego męża. Kobieta, przez którą moje życie rozpadło się w proch.

– Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi. Ale… musiałam panią zobaczyć. – Zawahała się, potem dodała: – Czy mogę wejść?

Nie wiedziałam, co robić. Wpuściłam ją do środka, zaskoczona własną reakcją. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, gdzie jeszcze niedawno jadłam kolację z Jankiem, jak gdyby nigdy nic.
– Dlaczego przyszłaś? – zapytałam w końcu, nie ukrywając ostrości w głosie.

Marta patrzyła przez chwilę w okno, potem spuściła wzrok.
– Bo nikt nie rozumie, jak pani się czuje. Wszyscy myślą, że to ja jestem szczęśliwa, ale prawda jest zupełnie inna… – urwała, próbując opanować łzy. – On mnie też zostawił. Po miesiącu.

Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Było we mnie jeszcze dużo złości, ale z każdym jej słowem rosło zdumienie i… współczucie. Marta zaczęła opowiadać, jak Janek kłamał jej, że w domu nie ma już miłości, że jestem zimna, że nasz związek to tylko formalność.

Potem, gdy już się do siebie zbliżyli, szybko okazało się, że Janek nie chce brać odpowiedzialności za nowe życie. Że tęskni za synem, za dawnym domem, że boi się zmian, nie umie poradzić sobie z własnym sumieniem.

Słuchałam tej historii z uczuciem, którego nie potrafiłam nazwać. Była mi żal siebie, ale też jej – tej młodej kobiety, która uwierzyła w bajkę i została sama z nieswoją winą. Poczułam w sobie mieszankę złości i współczucia, a potem jakby ulgę – bo nagle zobaczyłam, że to nie ja byłam problemem.

Przez kilka godzin siedziałyśmy razem, obie zapłakane, dzieląc się gorzkimi szczegółami rozstań, niespełnionych nadziei, rozczarowań. Marta przyznała, że nigdy nie chciała rozbijać rodziny. Dała się zwieść pięknym słowom, uwierzyła, że z Jankiem będzie szczęśliwa. Ale życie okazało się bardziej skomplikowane.

Zadziwiające było to, jak szybko między nami pojawiła się nić porozumienia. Dwie kobiety, które teoretycznie powinny być dla siebie wrogami, zaczęły rozumieć, że obie padły ofiarą tego samego kłamstwa.

– Zastanawiam się, czy kiedykolwiek przestaniemy czuć się winne za jego decyzje – powiedziałam cicho. Marta uśmiechnęła się smutno.
– Ja już wiem, że nie warto żyć cudzym życiem.

Tamtego dnia coś się we mnie zmieniło. Przestałam się czuć ofiarą. Po raz pierwszy od rozstania poczułam się wolna od żalu i wstydu. Nie byłyśmy przyjaciółkami, nie zamieniłyśmy się w powierniczki, ale to spotkanie zostawiło we mnie spokój, jakiego nie czułam od miesięcy.

Od tamtego czasu minęło już kilka tygodni. Wciąż jest mi ciężko, ale już nie zadręczam się myślą, co zrobiłam źle. Częściej patrzę na siebie z czułością. Pozwalam sobie na płacz, ale i na śmiech, na drobne przyjemności.

Spotkanie z Martą nauczyło mnie, że nawet najbardziej bolesne zdrady mogą przynieść niespodziewaną solidarność i że czasem wsparcie pojawia się tam, gdzie najmniej się go spodziewamy.

I choć jeszcze długo będę goiła swoje rany, wiem już, że nie jestem sama. I być może to największe zwycięstwo, jakie mogłam odnieść po dwudziestu latach wspólnego życia.