Jeszcze wiosną byłam pewna, że to będzie tylko kilka tygodni. Syn z synową poprosili, żebym zajęła się wnukami podczas wakacji. "Mama, to tylko na chwilę. My musimy popracować, dzieci nie chcemy posyłać do półkolonii.

Jesteś najlepszą babcią na świecie!" - mówił syn, a ja poczułam ciepło w sercu. Kto by nie chciał usłyszeć takich słów? Przecież kocham te moje dwa rozbrykane skarby jak własne oczy.

Zgodziłam się od razu, nie myśląc nawet o tym, ile zmieni się przez te dwa miesiące. Przez całe lato dzieci biegały po moim mieszkaniu, ogródku, spały na rozłożonej kanapie, śmiały się do łez, a ja starałam się być tą babcią od wszystkiego - piekącą naleśniki, wymyślającą zabawy, opatrującą zdarte kolana, łagodzącą kłótnie.

Synowa z synem przyjeżdżali wieczorami, przynosili siatki z zakupami, czasem nawet kolację, potem zabierali dzieci na weekend lub wyjeżdżali na dwa dni odpocząć, powierzając mi wnuki jak najcenniejszy skarb. Ufałam im, czułam się potrzebna.

Ale lato minęło, a ja nagle zorientowałam się, że nie miałam nawet jednego dnia tylko dla siebie. Nie byłam nad morzem, nie pojechałam do koleżanki na działkę, nie zrealizowałam żadnego z planów, o których tyle rozmawiałam z przyjaciółkami.

Wszystko podporządkowałam rodzinie. I choć dzieci są największą radością mojego życia, zaczęłam czuć się zmęczona, rozdrażniona. Czasem nie miałam siły wstać rano i po raz setny przygotować mleko do płatków czy pogodzić wnuki w kolejnej kłótni o tablet.

Jesienią zadzwonił syn. "Mamo, możesz odebrać dziś dzieci ze szkoły? My mamy dłuższą zmianę, nie damy rady." To był już kolejny raz w tym tygodniu. Pomyślałam wtedy, że nie pamiętam, kiedy ktoś zapytał, co u mnie słychać. Przez całe wakacje nikt nie zapytał, czy jestem zdrowa, czy może potrzebuję pomocy. Wszyscy przywykli, że babcia zawsze jest, zawsze może, zawsze znajdzie rozwiązanie.

Pewnego wieczoru, kiedy syn i synowa wpadli po dzieci już po dziewiątej, powiedziałam, że bardzo się cieszę z tego, że mogę im pomagać, ale… jestem zmęczona. "Mamo, ale przecież dzieci to twoja rodzina.

Zawsze mówiłaś, że kochasz być babcią. Teraz narzekasz?" - odpowiedział syn, nawet nie patrząc mi w oczy. "To przecież twój obowiązek" - dodał żartobliwie, nawet nie zauważając, jak mnie to zabolało.

Te słowa zapiekły mnie głęboko. Obowiązek? Czy naprawdę bycie babcią jest obowiązkiem, który nie daje prawa do odpoczynku, do własnego życia? Przypomniałam sobie wszystkie te sytuacje, kiedy rezygnowałam z wizyty u lekarza, by zdążyć po wnuki, kiedy nie poszłam na spotkanie z przyjaciółkami, bo dzieci były przeziębione i trzeba było zostać w domu.

Przez kilka dni chodziłam zła i smutna. Nie potrafiłam cieszyć się drobnymi rzeczami. Poczułam się nagle jak służąca, a nie kochająca babcia. Przestałam odbierać telefony od syna i synowej, wymówiłam się bólem głowy, gdy zaproponowali kolejne "na chwilę". Dopiero wtedy przyszła do mnie sąsiadka. "Wiesz, Halina, może czas powiedzieć im, jak się czujesz? Nikt się nie domyśli, jeśli nie powiesz wprost."

Tamtej nocy długo nie spałam. W głowie tłukły mi się myśli - czy naprawdę mam prawo powiedzieć "nie"? Czy nie zawiodę syna i wnuków? Ale przecież przez całe życie to ja dbałam o innych. Może przyszła pora zadbać o siebie?

Następnego dnia, kiedy syn zapytał, czy mogę odebrać dzieci, powiedziałam cicho, ale stanowczo: "Nie mogę. Mam swoje plany. Proszę, znajdźcie inne rozwiązanie." Zapanowała cisza. Po chwili usłyszałam zdziwione: "Ale mamo, zawsze mogłaś…" - "Właśnie. Zawsze mogłam, bo nie miałam odwagi powiedzieć, że czasem już nie chcę. Kocham was wszystkich, ale muszę też żyć swoim życiem."

Nie rozumieli od razu. Synowa była urażona, wnuki tęskniły, a ja miałam wyrzuty sumienia. Ale po kilku tygodniach wszystko zaczęło układać się na nowo. Syn i synowa znaleźli opiekunkę, zaczęli lepiej organizować swój czas, a ja… w końcu pojechałam nad morze, spotkałam się z przyjaciółkami, poczytałam książkę w ciszy.

Dziś wiem, że postawienie granicy nie oznacza braku miłości. Wręcz przeciwnie - dało mi siłę, by znów być dla wnuków babcią z sercem, a nie zmęczoną, sfrustrowaną kobietą. Być może właśnie wtedy, gdy po raz pierwszy w życiu powiedziałam "dość", naprawdę zaczęłam żyć swoim życiem. I każdej babci, która czuje się "niezastąpiona", życzę odwagi, by przypomnieć rodzinie, że i ona ma prawo do odpoczynku, marzeń i własnej wolności.