"Poproszę dwie marchewki i pietruszkę, ale taką pachnącą, jak z ogrodu" - powiedziałam trochę żartem, trochę z sentymentem. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się tak, że poczułam coś, czego nie czułam od lat. Byłam na targu, jak co tydzień, ale tego dnia wszystko miało się zmienić.

Mam 60 lat. Przeszłam przez wiele: śmierć męża, dorastanie dzieci, samotne wieczory z książką i telewizorem w tle. Myślałam, że wszystko już za mną. Że miłość to coś, co się przeżywa, a nie zaczyna od nowa w tym wieku. A jednak… kiedy spojrzałam na niego po raz drugi, coś we mnie drgnęło.

Marek miał swoje stoisko na targu od lat. Widywałam go wcześniej, ale nigdy nie zwracałam uwagi. Ot, sprzedawca warzyw jak wielu innych. Ale tego dnia spojrzeliśmy sobie w oczy i wydarzyło się coś dziwnego.

Zaczęliśmy rozmawiać. O marchewce, o ogrodnictwie, o dawnych czasach. On miał ten ciepły, spokojny głos, jakby mówił bez pośpiechu, jakby nigdzie się nie spieszył. A ja, po raz pierwszy od bardzo dawna, nie chciałam wracać do domu.

Od tamtej soboty przychodziłam coraz częściej. Czasem kupowałam jedno jabłko, czasem tylko się przywitałam. A on - zawsze miał coś do powiedzenia. O pogodzie, o ulubionym przepisie, o wnuczce, którą opiekuje się w weekendy. Był wdowcem. Samotnym, ale pogodnym. I chyba też spragnionym rozmowy.

Pewnego dnia zaproponował kawę. Na początku się zawahałam. Bo co ludzie powiedzą? Bo przecież to nie wypada. Bo ja mam 60 lat! Ale potem pomyślałam: a co jeśli to ostatnia taka okazja? Jeśli nie teraz, to kiedy?

Usiedliśmy w małej kawiarni obok targu. Rozmawialiśmy przez trzy godziny. O życiu, o dawnych miłościach, o tym, czego żałujemy i czego byśmy chcieli. Śmiałam się, płakałam. Czułam się tak, jakbym znowu miała 25 lat - tylko mądrzejsza.

Od tej pory zaczęliśmy się spotykać. Spacerowaliśmy po parku, jeździliśmy rowerami, piliśmy herbatę w mojej kuchni. Mój syn na początku patrzył podejrzliwie, a córka zaskoczona spytała: "Mamo, ty się… zakochałaś?". Uśmiechnęłam się tylko. Bo tak, zakochałam się. Spokojnie, cicho, dojrzale - ale prawdziwie.

Nie wszystko było łatwe. Marek miał swoje przyzwyczajenia, ja swoje. Czasem się spieraliśmy. Miałam chwile zwątpienia. Ale z każdym dniem uczyłam się, że na miłość nigdy nie jest za późno. Że serce może bić mocniej także wtedy, gdy siwe włosy już dawno pokryły skronie.

Dziś mija rok od naszego pierwszego spotkania. Marek nadal sprzedaje warzywa na targu. Ja czasem mu pomagam - nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że chcę. Bo każda marchewka, każde jabłko, każdy wspólny obiad to coś więcej niż codzienność. To drugi początek.

Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem jedno: miłość nie ma wieku. A czasem przychodzi wtedy, kiedy się jej najmniej spodziewamy - z torbą warzyw i ciepłym uśmiechem.