Odebrałam telefon w środku dnia. Głos był zmęczony, cichy, ale natychmiast go poznałam. Janusz. Mój były mąż. Nie rozmawialiśmy od lat - nasze rozstanie nie należało do tych spokojnych.
A teraz dzwonił i mówił tylko tyle: "Miałem wypadek. Złamałem nogę. Nie mam nikogo. Pomożesz mi na kilka dni?" Zawahałam się. Wszystko we mnie krzyczało "nie". Ale zanim zdążyłam to powiedzieć, usłyszałam siebie mówiącą: "Dobrze. Przyjadę".
Nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam. Może z poczucia obowiązku. Może z litości. A może - choć bałam się przyznać to nawet przed sobą - dlatego, że gdzieś głęboko we mnie nadal istniał cień uczuć.
Kiedyś byliśmy rodziną. Przeżyliśmy razem piętnaście lat. Mamy syna. To przecież nie znika całkowicie, nawet jeśli ktoś bardzo cię zrani.
Wróciłam do jego mieszkania po raz pierwszy od rozwodu. Było schludne, samotne. Janusz leżał na kanapie, z nogą w usztywnieniu i kulą opartą o ścianę. Wyglądał starzej, ale nadal był tym samym mężczyzną, którego kiedyś kochałam.
Podziękował mi cicho, jakby nie wierzył, że naprawdę przyszłam. Przez pierwsze dni byłam jak pielęgniarka - gotowa, konkretna, chłodna. Gotowa podać leki, zrobić zakupy, ugotować obiad. I nic więcej.
Ale im więcej milczenia nas dzieliło, tym więcej wspomnień wracało. Wieczorami, kiedy siedzieliśmy w kuchni, rozmawialiśmy coraz dłużej. O dawnych czasach, o naszym synu, który mieszka teraz za granicą, o błędach, których już nie da się cofnąć. I nagle, piątego dnia mojego pobytu, powiedział coś, co sprawiło, że czas się zatrzymał.
"Chciałem ci coś powiedzieć już dawno. Coś, co wtedy zniszczyło nasze małżeństwo. Pamiętasz, jak mówiłem, że nie zdradziłem cię z tą kobietą z pracy? Skłamałem. To była prawda. I nie tylko raz."
Patrzyłam na niego w osłupieniu. Serce biło mi jak oszalałe. Tyle lat… A ja przez cały ten czas wierzyłam, że to było nieporozumienie, że mnie nie zdradził, że to ja wyolbrzymiłam.
Tak sobie to tłumaczyłam, żeby móc zasnąć w nocy. A on właśnie powiedział mi, że to wszystko było prawdą. Że wtedy mnie oszukał. Świadomie. Bezczelnie.
Nie potrafiłam nic powiedzieć. Wyszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i siedziałam na brzegu wanny, próbując ułożyć sobie w głowie ten jeden moment. To było jak cofnięcie się w czasie, jak wbicie noża, który miał już nie boleć.
Następnego dnia chciał przeprosić. Powiedział, że nie szuka przebaczenia, tylko chciał oczyścić sumienie. Że nie potrafił już dłużej milczeć. Że wie, iż nie mam obowiązku być obok, ale cieszy się, że mnie zobaczył. Że choć przez chwilę poczuł się, jakbyśmy znowu byli blisko.
Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam bez słowa. Wiedziałam, że już nie wrócę. Nie dlatego, że nie potrafię wybaczyć - ale dlatego, że nie chcę zaczynać od nowa z kimś, kto nigdy mnie nie szanował.
Minęło kilka tygodni. Janusz dzwonił jeszcze raz, ale nie odebrałam. Może to okrutne. Ale ja przez lata budowałam siebie od zera. A teraz znów muszę stanąć na nogi - tylko już zupełnie sama. Ale z podniesioną głową.