Dostałam kartkę z życzeniami na imieniny, bez podpisu. Prosta, z delikatnym rysunkiem polnych kwiatów.

Kilka słów - "Wszystkiego, co najpiękniejsze" - zapisanych piórem, znajomym, lekko pochyłym charakterem pisma. Serce zabiło mi mocniej, zanim jeszcze zdążyłam to sobie uświadomić. Wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że to on.

Przez chwilę siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w kartkę, jakby miała sama mi powiedzieć, co mam teraz zrobić. Minęło tyle lat od naszego ostatniego spotkania.

Od dnia, kiedy spakował walizkę i wyjechał bez słowa wyjaśnienia. Od dnia, w którym obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek wróci, nie pozwolę mu już tak po prostu wejść do mojego życia.

Ale teraz… teraz trzymałam w dłoniach kawałek papieru, który pachniał jak wspomnienia. I poczułam, że wszystkie tamte obietnice sprzed lat zaczynają się kruszyć.

Wyszłam na balkon. Wieczorne powietrze było chłodne, pachniało mokrym asfaltem po deszczu. W oddali słyszałam gwar miasta, ale w mojej głowie rozbrzmiewał tylko jego głos, taki, jaki pamiętałam - niski, trochę chrapliwy, z miękkim akcentem, który zawsze zdradzał, skąd pochodził. Wiedziałam, że wrócił do miasta. Czułam to w każdym nerwie.

Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. W pracy łapałam się na tym, że patrzę przez okno, wyobrażając sobie, że stoi tam, po drugiej stronie ulicy. Wieczorami przeglądałam stare zdjęcia, które kiedyś schowałam na dnie szuflady. Zdjęcia, na których byliśmy młodzi, zbyt pewni siebie i swojej przyszłości, żeby pomyśleć, że można to wszystko stracić.

Nie szukałam go. Może ze strachu, może z dumy. Ale jednocześnie każdy spacer po mieście stawał się jak polowanie na cień. W centrum, na targu, w parku, gdzie kiedyś razem karmiliśmy kaczki - wszędzie szukałam tej znajomej sylwetki.

W końcu, tydzień później, poszłam na sobotni bazar po warzywa. I tam, między straganem z jabłkami a stoiskiem z miodem, zobaczyłam go. Stał tyłem, w ciemnym płaszczu, trzymając w ręku słoik konfitur. Kiedy się odwrócił, nasze spojrzenia spotkały się od razu.

Nie było żadnych wątpliwości. To był on. Taki sam, a jednak inny - z siwizną na skroniach, głębszymi zmarszczkami, spojrzeniem, w którym było więcej ciszy niż dawniej. Uśmiechnął się lekko, tak jak wtedy, gdy chciał powiedzieć: "Wiem, że mnie poznajesz, choć milczysz".

Podszedł powoli, jakby obawiał się, że zniknę. - Myślałem, że mnie nie zauważysz - powiedział, a ja poczułam, że w gardle mam sucho.

- Trudno cię nie zauważyć - odpowiedziałam, choć tak naprawdę chciałam zapytać: "Dlaczego wtedy odszedłeś?".

Usiedliśmy na ławce obok bazaru. Opowiadał, że wrócił, bo rodzice już nie żyją, a on poczuł, że musi zamknąć pewne sprawy. Że próbował ułożyć sobie życie w innym miejscu, ale zawsze wracał myślami tutaj. Do miasta. Do mnie.

Słuchałam go i czułam, jak w mojej głowie przewracają się wszystkie obrazy z przeszłości. Było we mnie i żal, i ciepło, i coś, czego nie chciałam nazwać na głos. Kiedy zapytał, czy moglibyśmy się spotkać jeszcze raz, nie odpowiedziałam od razu.

- Zobaczymy - powiedziałam w końcu, choć w sercu już wiedziałam, że przyjdę.

Kilka dni później spotkaliśmy się w tej samej kawiarni, w której 30 lat temu po raz pierwszy trzymał mnie za rękę. Śmialiśmy się, że stoliki stoją tak samo, a na ścianie wisi to samo lustro. Tylko my już nie byliśmy tacy sami.

Wieczorem wróciłam do domu z dziwnym spokojem, jakiego nie czułam od lat. W kuchni panował półmrok, a na stole, dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam, leżała kartka z życzeniami. Wzięłam ją do ręki, przesunęłam palcami po lekko chropowatym papierze i zobaczyłam, że atrament w kilku miejscach jest delikatnie rozmazany - jakby ktoś pisał w pośpiechu albo… z drżeniem ręki.

Nagle uświadomiłam sobie, że te słowa, te litery, te drobne niedoskonałości są jak on - prawdziwe, nieidealne, ale moje, znajome. Przez chwilę patrzyłam przez okno na ciche, uśpione miasto i wyobraziłam sobie, że on siedzi w swoim mieszkaniu, może też z filiżanką herbaty, myśląc o tym samym spotkaniu.

Poczułam, że ta kartka przestała być pytaniem bez odpowiedzi. Odpowiedź była w jego spojrzeniu, gdy żegnał się ze mną przed kawiarnią - ciepłym, uważnym, pełnym czegoś, co przetrwało wszystkie lata i odległości. Wiedziałam, że ta historia dopiero zaczyna pisać swój drugi rozdział. I tym razem chciałam, żeby był piękny.