Zaczęło się niewinnie. "Kochanie, znowu muszę wyjechać, ważne spotkanie z klientem, dwa dni w Poznaniu." Pocałunek w czoło, szybkie spakowanie torby i był już w drzwiach. A ja? Ja zostawałam sama.
Z herbatą, serialem, pustym łóżkiem. Na początku nawet cieszyłam się tą ciszą. Po pięćdziesiątce człowiek zaczyna lubić spokój. Ale z czasem tych wyjazdów było coraz więcej. Za często. Za długo. I coś przestało się zgadzać.
Zawsze wracał z tym samym uśmiechem. Ale coś w oczach było inne. Jakby zbyt rozluźnione. Jakby zbyt szczęśliwe, jak na męczące delegacje. Zaczął dbać o siebie bardziej - nowa fryzura, nowe perfumy, nowe koszule.
Tłumaczył: "W pracy trzeba wyglądać profesjonalnie." Ale nigdy wcześniej nie przeszkadzało mu, że nosi ten sam garnitur przez trzy lata. Zaczęłam mieć podejrzenia. Tylko nie miałam dowodów.
Do dnia, kiedy zadzwoniła koleżanka z pracy. Pracujemy razem od lat, choć w różnych działach. "Ewa, słuchaj, spotkałam twojego męża w Krakowie! Byłam tam służbowo. Ale wiesz, był z jakąś kobietą… Myślałam, że to twoja siostra, bo była do ciebie podobna, ale potem się zorientowałam, że to raczej nie rodzina."
Serce mi stanęło. On miał być wtedy w Gdańsku. W firmie logistycznej, z którą „negocjował umowę". A tymczasem był z "jakąś kobietą" w Krakowie? Z trudem wydukałam, że może pomyliła go z kimś innym. Ale w środku już wiedziałam. To nie była pomyłka.
Zaczęłam łączyć kropki. Delegacje bez rachunków. Paragony z restauracji, których nie ma w miejscach, gdzie niby był. Perfumy damskie w samochodzie. Prezerwatywy w jego walizce, chociaż od miesięcy nasz seks był tylko wspomnieniem. Bolało. Ale najgorsze było to, jak dobrze to przede mną ukrywał. Jak sprawnie mnie oszukiwał.
Przez kilka tygodni zbierałam siły. Nie chciałam robić sceny, nie chciałam płakać. Chciałam mieć dowód, który rozbije jego kłamstwa w pył. I dostałam go. Sama sobie. Kiedy któregoś dnia zapomniał wylogować się z laptopa.
Nie szukałam. Przysięgam - tylko kliknęłam niechcący w jego skrzynkę mailową. A tam - wiadomości do niej. "Tęsknię", "Nie mogę się doczekać kolejnego wyjazdu", "Z tobą wszystko smakuje inaczej".
Zdjęcia. Selfie z hotelu. Ona w jego koszuli. On całujący ją w szyję. Opisy miejsc, które znałam z jego "delegacji". Jak mógł? Jak mógł mnie tak bezczelnie zdradzać i wracać do naszego domu, siadać przy wspólnym stole, patrzeć mi w oczy?
Nie zrobiłam awantury. Zaczęłam pakować swoje rzeczy. Zostawiłam mu tylko kopertę z wydrukami. I jedno zdanie na kartce: "Teraz możesz jeździć, gdzie chcesz. Sam lub nie - mnie to już nie obchodzi."
Kiedy wrócił, był zaskoczony, ale nie zaprzeczał. Patrzył tylko, jak zbieram resztki godności i odchodzę. Tyle lat razem. Tyle wspomnień. A wszystko rozpadło się w kilka minut. Zdrada to nie tylko seks. To codzienne kłamstwo, ukrywanie, uśmiechanie się do kobiety, której odbiera się prawo do prawdy.
Dziś jestem sama. I jestem silniejsza niż kiedykolwiek. Oczywiście, boli. Czasem budzę się w nocy i czuję pustkę obok siebie. Ale wiem jedno - lepiej być samej niż z kimś, kto potrafi cię tak zranić i nawet się nie zawahać.
Zrozumiałam, że zaufanie jest kruche. Że miłość nie wystarczy, jeśli nie ma szacunku. I że po pięćdziesiątce życie się nie kończy - może właśnie się zaczyna. Tylko już na własnych zasadach.