Po rozwodzie nauczyłam się prosić o pomoc tylko wtedy, gdy naprawdę nie miałam wyjścia. Dlatego kiedy kran w kuchni zaczął cieknąć jak szalony, a ja po raz trzeci nie potrafiłam dobrze dokręcić uszczelki, zrobiłam coś, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała - zadzwoniłam do byłego męża.
Liczyłam na krótką wizytę, kilka stuknięć kluczem i szybkie pożegnanie. Zamiast tego, kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam go stojącego z uśmiechem, w ręku trzymał nie skrzynkę z narzędziami, ale wyblakłą kopertę.
"Zanim zajmę się kranem, chciałbym ci coś pokazać" - powiedział, a ja poczułam dziwny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Z koperty wysunął się stary, pożółkły album ze zdjęciami, których nie widziałam od lat.
W środku leżała fotografia, którą pamiętałam tylko mgliście - ja i on, młodzi, jeszcze przed ślubem, na wycieczce w górach. Uśmiechnięci, szczęśliwi, jakby cały świat należał do nas. A potem padło pytanie, którego wcale się nie spodziewałam: "Czy kiedykolwiek żałowałaś, że to się skończyło?".
Stałam w progu, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Przecież rozwiedliśmy się z bardzo konkretnych powodów - nieporozumienia, rutyna, coraz częstsze kłótnie o drobiazgi. Wydawało się, że nic już nie da się uratować.
A jednak jego słowa otworzyły we mnie starą ranę, której wcale nie zagoił czas. Nie chodziło o to, że chciał wracać. Chodziło o to, że przypomniał mi naszą historię z perspektywy, której dawno nie brałam pod uwagę.
Usiedliśmy przy kuchennym stole. Zamiast rozkręcać kran, rozkładaliśmy na blacie kolejne zdjęcia. On pokazywał mi chwile, o których zupełnie zapomniałam - śmieszne miny z naszej pierwszej wspólnej Wigilii, zdjęcie z wypadu nad jezioro, kiedy utknęliśmy w deszczu pod jedną kurtką, bilety do kina sprzed dwudziestu lat, które gdzieś zachował.
Czułam, jak miesza się we mnie złość i nostalgia. Złość, bo wiedziałam, że te wszystkie chwile nie wystarczyły, by nas ocalić. Nostalgia, bo kiedy patrzyłam na młodą siebie, widziałam dziewczynę, która wierzyła w szczęśliwe zakończenia.
W pewnym momencie powiedział: "Może zbyt łatwo wtedy odpuściliśmy. Może zamiast walczyć, po prostu się poddaliśmy". Zamarłam. Przez tyle lat myślałam, że tylko ja obwiniałam siebie o rozpad małżeństwa. A on - ten zawsze pewny, zawsze chłodny - nagle pokazał swoją wrażliwą stronę. Jakby te wszystkie lata żył z tym samym ciężarem.
Nie ukrywam, że przez chwilę poczułam chęć, by uwierzyć, że da się cofnąć czas. Ale zaraz potem spojrzałam na nasze życie dziś. On - wolny, wciąż w biegu, pracujący do późna. Ja - spokojniejsza, poukładana, nauczyłam się cenić samotność i własne decyzje. Może właśnie to zdjęcie miało mi uświadomić, że byliśmy dobrzy dla siebie wtedy, ale nie dzisiaj.
Rozmowa trwała dłużej niż planowałam. Kran nadal kapał, a my piliśmy herbatę i wracaliśmy do wspomnień. Widziałam w jego oczach tę samą mieszankę uczuć - i czułam, że nie jest to próba powrotu, ale raczej pragnienie domknięcia czegoś, co przez lata wisiało w powietrzu.
Kiedy wychodził, zostawił mi ten album na stole. "Może będziesz chciała czasem do tego wrócić" - powiedział, unosząc lekko brwi, jakby sam nie był pewien, czy to dobry pomysł. W drzwiach zatrzymał się jeszcze na moment, spojrzał na mnie i dodał: "Wiesz… nigdy ci nie powiedziałem, jak bardzo żałuję, że tak łatwo to wszystko straciliśmy".
To zdanie zawisło w powietrzu. Zrobiło mi się gorąco, jakby ktoś nagle zapalił wszystkie światła w pokoju. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już wyszedł, zostawiając za sobą ciszę i lekki zapach jego płaszcza, znajomy, ale od dawna nieobecny.
Usiadłam przy stole, dotknęłam palcami starego zdjęcia. Patrzyłam na dziewczynę, którą kiedyś byłam - beztroską, śmiejącą się z drobnostek, pewną, że świat będzie należał do niej i do tego mężczyzny obok.
Poczułam, jak oczy zaczynają mi się szklić, a serce bije szybciej, niż bym chciała. To nie była tęsknota za nim takim, jakim jest teraz. To była tęsknota za nami, za chwilami, które dawno minęły i których nikt nam już nie odda.
Kiedy w końcu zamknęłam album, poczułam dziwną ulgę. Tak, to się skończyło, i tego już nie da się cofnąć. Ale jednocześnie miałam wrażenie, że po latach otworzyłam drzwi do pokoju, który od dawna był zamknięty na klucz.
Były tam wspomnienia - i ból, i śmiech, i miłość, której nie dało się uratować. Teraz jednak mogłam ten pokój opuścić świadomie, a nie z poczuciem winy czy gniewu.
Następnego dnia zadzwoniłam po hydraulika. Patrzyłam, jak naprawia kran, i nagle uśmiechnęłam się do siebie. Tak, kran dało się naprawić. Nas - już nie. Ale to też było w porządku. Bo czasem naprawiać trzeba nie rzeczy, a samego siebie. A ja właśnie zrobiłam pierwszy krok.