Kiedy przyjechałam na spotkanie klasowe, nie spodziewałam się niczego. Myślałam, że to będzie zwykły wieczór: kilka kieliszków wina, rozmowy o tym, kto jak się zestarzał, trochę śmiechu z dawnych psot.

Weszłam do sali, rozejrzałam się po twarzach - niby znajomych, a jednak obcych, bo trzydzieści lat potrafi odmienić każdego. I już miałam się zastanawiać, po co w ogóle tu przyszłam, kiedy nagle drzwi się otworzyły.

Wszedł on. I w jednej sekundzie cała sala ucichła - a może to tylko ja przestałam cokolwiek słyszeć. Poczułam, jak serce zaczyna walić jak szalone, dokładnie tak, jak wtedy, gdy miałam siedemnaście lat.

Wróciła tamta dziewczyna z ostatniej ławki, która wpatrywała się w niego z zachwytem, ale nigdy nie miała odwagi podejść i powiedzieć, co czuje.

Przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że czas się cofnął. Widziałam go tak samo, jak przed laty - pewny krok, ten sam uśmiech, w którym kryło się coś ciepłego i niedostępnego jednocześnie. I nagle poczułam, że wszystko, co budowałam przez lata - małżeństwo, praca, dorosłe życie - zniknęło. Została tylko ta nastolatka, której serce bije szybciej niż rozum.

On też mnie zauważył. I wtedy nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy od trzech dekad.

Po tym krótkim, elektryzującym momencie trudno było wrócić do zwykłych rozmów. Ludzie wokół żartowali, porównywali swoje brzuchy i sukcesy, ale ja czułam, że siedzę na rozgrzanych węglach. Z każdą minutą zastanawiałam się: podejdzie, czy nie? Powie coś, czy będzie udawał, że nic się nie stało?

W końcu usiadł obok mnie. I nagle wróciły wszystkie emocje sprzed lat, jakbyśmy przerwali rozmowę tylko na chwilę, a nie na całe życie. Opowiadał o swojej pracy, o podróżach, o tym, że rozwiódł się kilka lat temu. Ja słuchałam i miałam wrażenie, że każdy jego gest, każde spojrzenie niesie ze sobą pytanie, którego nie wypowiedział na głos: "Dlaczego wtedy nie spróbowaliśmy?".

Zaczęliśmy wspominać szkolne czasy. Śmialiśmy się z nauczycieli, z klasowych żartów, ale między słowami kryło się coś więcej. Każdy uśmiech, każde spojrzenie przypominało mi, że kiedyś mogło być inaczej. Gdyby tylko wtedy starczyło odwagi.

Spotkanie klasowe powoli dobiegało końca. Ludzie wychodzili w grupkach, żegnali się serdecznie, wymieniali numery telefonów. A my nadal siedzieliśmy obok siebie, jakbyśmy nie chcieli, by ta chwila się skończyła. W końcu on zapytał: "Może jeszcze kawa? Nie tutaj, gdzieś spokojniej".

To zaproszenie brzmiało jak otwarte drzwi do przeszłości, a może do przyszłości. Miałam ochotę natychmiast się zgodzić. Ale w głowie huczały pytania: czy to ma sens? Czy odwaga, której zabrakło trzydzieści lat temu, pojawi się teraz? A jeśli tak - czy nie jest już za późno?

Siedziałam przez chwilę w milczeniu, patrząc mu w oczy. Widziałam w nich to samo ciepło, którego kiedyś tak bardzo pragnęłam. I nagle uświadomiłam sobie, że życie rzadko daje drugą szansę. Ale jeśli już ją daje, może nie warto jej odrzucać.

Tamtego wieczoru poszliśmy razem na kawę. To miało być tylko pół godziny rozmowy, takie naturalne przedłużenie spotkania klasowego. A jednak, gdy znaleźliśmy się w małej kawiarni na rogu, nagle poczułam, że czas się zatrzymał. Przytulne światło lamp, cichy gwar rozmów w tle, zapach świeżo mielonej kawy - wszystko to sprawiało, że miałam wrażenie, iż siedzimy tam od zawsze, jakbyśmy do tego miejsca wracali co tydzień przez całe życie.

On zamówił czarną kawę, ja latte, tak jak zawsze. I wtedy nagle mnie olśniło: skąd "zawsze"? Przecież nie mieliśmy nigdy wspólnego "zawsze". To było tylko moje wyobrażenie, moja tęsknota za tym, co mogło być. A jednak siedząc naprzeciwko niego, czułam, że to "zawsze" istniało gdzieś w równoległym świecie - i że teraz mam szansę na nie zajrzeć.

Rozmawialiśmy długo. Najpierw o bzdurach - o dzieciach, o pracy, o tym, jak bardzo zmieniło się nasze miasto. Potem coraz bardziej szczerze. "Wiesz" - powiedział nagle - "kiedy miałem siedemnaście lat, chciałem ci coś powiedzieć. Ale nigdy nie starczyło mi odwagi. Zawsze myślałem, że ty jesteś zbyt mądra, zbyt piękna, zbyt… poza moim zasięgiem".

Patrzyłam na niego i serce biło mi jak szalone. Po trzydziestu latach usłyszałam zdanie, które mogło odmienić moje życie, gdyby padło wtedy, w szkolnym korytarzu. "A ja myślałam, że ty nigdy na mnie nie patrzyłeś w ten sposób" - odpowiedziałam cicho, jakbym bała się, że te słowa rozpadną się w powietrzu.

W jego oczach zobaczyłam coś, czego nie widziałam w żadnym mężczyźnie od lat - szczerość bez obrony, czystą, młodzieńczą emocję. Tak, jakbyśmy na chwilę znów mieli po siedemnaście lat.

Godziny mijały, a ja nie mogłam się oderwać od tej rozmowy. Wspominaliśmy wszystko - szkolne wycieczki, nauczycieli, nawet nasze pierwsze dyskoteki. A w każdej anegdocie kryło się "co by było, gdyby".

Kiedy wyszliśmy z kawiarni, miasto już spało. Nocne światła odbijały się w kałużach po deszczu, powietrze pachniało jesienią. Szliśmy obok siebie w ciszy, krok w krok, jakbyśmy nigdy nie rozstali się po maturze.

Na pożegnanie zatrzymał się, spojrzał mi prosto w oczy i zapytał: "Myślisz, że w życiu można dostać drugą szansę?". Zabrakło mi słów. Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula, a serce chce wyskoczyć. Odpowiedziałam tylko: "Może właśnie teraz ją dostaliśmy".

I wtedy delikatnie dotknął mojej dłoni. Ten gest - tak prosty, a jednocześnie tak pełen znaczenia - sprawił, że świat na chwilę znów zamilkł.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy odwaga, której brakowało nam trzydzieści lat temu, wystarczy teraz. Ale wiem jedno - tego wieczoru po raz pierwszy od dawna poczułam, że serce może bić tak mocno, że aż trudno złapać oddech. I że czasem życie naprawdę daje drugą szansę - jeśli tylko odważymy się ją przyjąć.