„Miałem pecha w życiu od chwili poczęcia...”. - Tak rozpoczął opowieść profesor, gdy znudziły go nasze ciągłe lamenty. My, grupa biznesmenów, przedsiębiorców, menedżerów, którzy pod koniec lat 90. przyjechali na Uniwersytet Kalifornijski w poszukiwaniu nowych technologii w marketingu i PR, narzekaliśmy: „oczywiście, dobrze jest mówić, będąc tu... gdybyśmy mieli takie podatki / prawo / nauczycieli / rodziców / pieniądze / możliwości... etc., - bylibyśmy....”. To, co nastąpiło potem, to piękna opowieść o tym, co by się wtedy stało...
Profesor podszedł do biurka w pierwszym rzędzie, usiadł i wypowiedział to właśnie zdanie: „Od chwili poczęcia miałem w życiu pecha...”.
- Czy chcecie usłyszeć moją smutną historię?
- Oczywiście, że tak! - wszyscy przytaknęliśmy. I przygotowaliśmy się na to, że będziemy mu współczuć.
Przytaczam tu jego historię własnymi słowami - tak jak ją usłyszałam, jak zapamiętałam. Nie tylko zapamiętałam, ale przyswoiłam sobie na całe życie:
- Miałem pecha w życiu od momentu poczęcia...
Ojciec, który zarabiał na życie mając jedynie dorywczą pracę, zniknął z mojego życia, gdy tylko dowiedział się, że jego nieletnia dziewczyna, mulatka preferująca nocne życie, zaszła w ciążę. Zniknął niemal od razu. Dlatego nigdy nie miałem ojca.
Mój pech dopiero się zaczynał... Młoda mulatka, choć doczekała się terminu, ale gdy usłyszała mój pierwszy krzyk, natychmiast zostawiła mnie. Więc ja, słabe bezbronne dziecko, które dopiero co pojawiło się w tym obcym, nieznanym świecie, zostałem zupełnie sam... Krzycząc z rozpaczy na cały wszechświat na rękach położnej.
Dalej było jeszcze gorzej... Nie miałem szczęścia... Nie zostałem adoptowany jako niemowlę - byłem bardzo słabym, chorowitym dzieckiem. W dodatku w tamtych latach, mając matkę mulatkę, miałem niewielkie szanse na adopcję. Dlatego trafiłem do domu dziecka.
No właśnie... miałem pecha! To był sierociniec dla dzieci różnej narodowości, było nas tam pełno... Doświadczyłem wszystkiego: jak biją się chińczycy, jak plują meksykanie i jak boleśnie szczypią się czarnoskórzy...
Nie miałem też szczęścia co do nauki... Nauczyciele ciągle się zmieniali. Szczerze mówiąc, w domu dziecka też nie mieliśmy ich ze wszystkich przedmiotów. Dlatego, jak rozumiecie, w szkole również miałem pecha. No cóż, we wszystkim miałem pecha!...
...Zamilkł. Siedział w milczeniu, wpatrując się w podłogę... Potem podniósł na nas wzrok. Ze współczuciem czekaliśmy na ciąg dalszy, nie rozumiejąc, po co to wszystko zaczął, skoro pół godziny wcześniej tak dobrze dyskutowaliśmy o zagadnieniach marketingowych.
- Mam dość opowiadania wam tego - powiedział nagle - To nie jest moja historia... Chcecie, żebym opowiedział wam MOJĄ historię?
Nikt się nie odzywał... Pozostało nam potakiwać głowami, ponieważ byliśmy zupełnie zagubieni: o co tu chodzi, dlaczego on nam to wszystko opowiada, na dodatek język angielski dla wielu z nas nie był zbyt łatwy.
- Moja historia jest następująca... - kontynuował.
- Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem!
Miałem szczęście od chwili poczęcia, kiedy mój ojciec zniknął z mojego życia razem z matką - raz na zawsze! Może czuł, że nie potrafi dać mi wszystkiego, co pomoże mi przetrwać. Jestem wdzięczny za jego decyzję... Kto wie, jakby wyglądało moje życie i co by się ze mną stało, gdybym spędził z nim dzieciństwo. Może intuicyjnie wiedział, że to słabe dziecko nigdy nie będzie silne obok niego i dlatego zniknął. Jestem mu za to wdzięczny.
Tymczasem nadal miałem szczęście.
Młoda mulatka zostawiła mnie zaraz po porodzie. Miałem szczęście! Gdyby zabrała mnie ze szpitala, nie jestem pewien, czy w ogóle bym przeżył... Ale ja, choć byłem wcześniakiem, miałem szansę! Szansę na życie! I dała mi go... Moja siedemnastoletnia matka. Jestem jej wdzięczny za to, że zostawiła mnie. Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak wyglądałoby moje życie, moje dzieciństwo, gdyby mnie nie zostawiła. To dało mi też siłę. Przecież z moim pierwszym krzykiem zrozumiałem, że nie mam na kim polegać w tym życiu, jestem sam... I to chyba nadal powoduje pewne skupienie energii wewnętrznej, rozumiecie... - uśmiechnął się.
Dalej!
Miałem szczęście, że nie zostałem adoptowany jako niemowlę. W przeciwnym razie ja, chorowite, osłabione dziecko, mógłbym otrzymać bardzo komfortowe warunki i opiekę moich rodziców adopcyjnych, ale czy pomogłoby mi to stać się silniejszym i bardziej pewnym siebie? Nie wydaje mi się. To właśnie życie w domu dziecka nauczyło mnie wszystkiego: nauczyłem się od chińczyków jak się bić, nauczyłem się od czarnoskórych jak szczypać! To jest szczęście!
Cóż, szkoła! Nauczycieli było za mało, a kilku przedmiotów uczyła ta sama osoba. W szkole średniej zaprzyjaźniliśmy się z nauczycielem biologii, który był dla nas chodzącą encyklopedią: był tak entuzjastycznie nastawiony do swojego przedmiotu. I (co za szczęście!) uczył też matematyki, dzięki czemu mogliśmy się codziennie spotykać w klasie! Dużo rozmawialiśmy. Oczywiście miałem tylko doskonałe oceny z jego przedmiotów. Kiedy pojawiła się kwestia wyboru uczelni, nie wahałem się i poszedłem na tę, na której była matematyka i biologia.
Potem był uniwersytet.
Potem była praca naukowa.
Rodzina. Dzieci. Wnuki. Prawnuki...
Cieszę się, że urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą!
Jestem wdzięczny za moje szczęście.
Dalej siedział na krawędzi biurka z uśmiechem na twarzy. Właśnie myśleliśmy o tym, co właśnie usłyszeliśmy.
- Oto dwie historie, dwa spojrzenia na to samo życie, - powiedział, wstając i unosząc przed sobą dwie dłonie - którą wolicie?
Główne zdjęcie: fit4brain.com