Kiedy prowadzisz takie aktywne życie, liczy się każda minuta. Niezależnie od tego, jak bardzo starałam się kontrolować swój czas, i niezależnie od tego, jak wiele różnych zadań próbowałam zrealizować - wciąż nie miałam wystarczająco dużo czasu, aby wszystko zrobić.

Tak wyglądało moje życie przez dwa lata. Moje myśli i działania były kontrolowane przez elektroniczne powiadomienia, dzwonki i napięty grafik. Owszem, bardzo bym chciała znaleźć czas na wszystkie zaplanowane przeze mnie rzeczy, ale nie mogłam.

Tak się złożyło, że sześć lat temu zostałam matką bardzo „spokojnego” dziecka.

Kiedy musiałam wyjść, ona szukała w mojej torebce zabawkę.

Kiedy musiałam szybko biec na spotkanie, żądała przypięcia swojego pluszaka do fotelika samochodowego.

Kiedy potrzebowałam szybko zjeść, by następnie zająć się pracą, nie mogła przestać rozmawiać ze starszą kobietą, która wyglądała jak jej babcia.

Kiedy miałam trzydzieści minut, żeby zdążyć dojechać gdzieś, prosiła, żebym zatrzymała wózek, żeby pogłaskać każdego psa, którego mijałyśmy.

Ilekroć moje dziecko kazało mi zmienić mój harmonogram, myślałam sobie: „Nie mamy na to czasu”. W związku z tym najczęściej wypowiadałam do mojego dziecka: „No już, pospiesz się”.

Od tego zaczynałam zdanie.

Pospiesz się, jesteśmy już spóźnione!”.

I kończyłam tym swoje zdania.

Przegapimy wszystko, jeśli się nie pospieszysz!”.

Od tego zaczynałam każdy dzień.

Pospiesz się i zjedz swoje śniadanie! Szybciej się ubieraj!”

Na koniec dnia mówiłam.

Umyj zęby jak najszybciej! Kładź się spać jak najszybciej!”.

Mimo to że słowa „pospiesz się: i „szybciej” nie powodowały, że dziecko szybciej się zbierało, to i tak je wypowiadałam. Może nawet częściej niż słowa „kocham cię”.

Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Odbieraliśmy najstarszą córkę z przedszkola i wysiadaliśmy z samochodu. Nie działo się to tak szybko, jakby chciała, i powiedziała do swojej młodszej siostry: „Jaka ty jesteś powolna!”. Kiedy skrzyżowała ręce na piersi i westchnęła z frustracją, zobaczyłam w niej siebie - i coś we mnie pękło.

Popędzałam małe dziecko, które chciało cieszyć się życiem.

Zobaczyłam wyraźnie co zrobiłam swoim dzieciom.

Choć drżał mi głos, spojrzałam w oczy małej dziewczynki i powiedziałam: „Bardzo przepraszam, że zmuszam cię do pośpiechu. Podoba mi się, że się nie spieszysz i chcę być bardziej podobna do ciebie”.

Obie córki były zaskoczone moim wyznaniem, ale twarz młodszej rozświetliła się z aprobatą i akceptacją.

„Obiecuję, że będę bardziej cierpliwa” - powiedziałam i przytuliłam moją rozpromienioną córkę.

Pozbycie się słowa „szybciej” z mojego słownictwa było dość łatwe. To co było naprawdę trudne to uzbrojenie się w cierpliwość i czekanie na moje dziecko. Aby trochę pomóc, zaczęłam dawać jej trochę więcej czasu na przygotowanie się, kiedy musiałyśmy gdzieś iść. Ale czasem mimo tego i tak się spóźniałyśmy. Potem wmówiłam sobie, że będę się spóźniać tylko przez te kilka lat, póki jest mała.

Kiedy z córką spacerowałyśmy lub szłyśmy na zakupy, pozwalałam jej się nie śpieszyć. Kiedy zatrzymywała się, by coś podziwiać, wypędzałam z głowy myśli o planach i po prostu ją obserwowałam. Zauważyłam na jej twarzy wyraz, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Patrzyłam na to jak się mruży, gdy się uśmiecha. Widziałam, jak obserwowała ciekawe owady i piękne kwiaty. Wtedy wszystko zrozumiałam.

Prawie trzy lata temu złożyłam obietnicę, że zwolnię tempo. I do dziś muszę wkładać wiele wysiłku, by się nie śpieszyć. Ale moja najmłodsza córka jest przypomnieniem tego, dlaczego muszę ciągle to robić. Ona często mi o tym przypomina.

Kiedyś, podczas wakacji, we dwójkę wyruszyłyśmy na rowerach na lody. Podziwiając lodową wieżę, usiadłyśmy przy stoliku. Nagle dostrzegłam na jej twarzy zaniepokojenie. „Trzeba się spieszyć, mamo?”.

O mało nie wybuchłam płaczem. Zrozumiałam, że mam wybór. Mogłam siedzieć i smucić się, myśląc o tym, ile razy w życiu mówiłam do niej „szybciej”... albo mogłam uczcić to, że dziś staram się postępować inaczej.

Postanowiłam żyć chwilą obecną.

„Nie spiesz się, kochanie. Po prostu nie spiesz się” - powiedziałem delikatnie. Od razu się uśmiechnęła.

I tak siedziałyśmy obok siebie i rozmawiałyśmy. Były nawet momenty, kiedy siedziałyśmy w ciszy, po prostu uśmiechając się do siebie, podziwiając otoczenie i otaczające nas dźwięki.

Myślałam, że moje dziecko zje wszystko do końca, ale podała mi ostatnią łyżeczkę. „Zostawiłam dla ciebie ostatnią łyżeczkę, mamo” - powiedziała z dumą moja córka.

Dałam mojemu dziecku trochę czasu... a ono w zamian oddało mi swoją ostatnią łyżkę i przypomniało, że wszystko smakuje lepiej, a miłość przychodzi łatwiej, gdy przestajesz ciągle gdzieś biec.

Nie ważne co będziemy robić, ale nigdy nie powiem: „Nie mamy na to czasu!”. Ponieważ tak naprawdę to oznacza: „Nie mamy czasu na życie”.

Zatrzymanie się, by cieszyć się zwykłymi rzeczami to jedyny sposób, by naprawdę żyć.

Główne zdjęcie: fit4brain.com