Mam 29 lat, stabilną pracę w dobrej firmie i kocham mężczyznę, z którym spotykamy się od 2,5 roku.

On ma byłą żonę i dwójkę dzieci (długo nie kochał swojej żony, utrzymywał formalne małżeństwo ze względu na dzieci, rozwiódł się ze względu na mnie). Jest obcokrajowcem, dobrze zarabia (ale wybór pracy nie jest zbyt duży). Mieszkaliśmy na stałe w moim mieście i tu pracowaliśmy. Związek był jak rollercoaster - zrywaliśmy i wracaliśmy do siebie 5 razy.

Nie planowaliśmy, ale zaszłam w ciążę i zdecydowałam się urodzić bez entuzjazmu z jego strony. Miałam już trochę lat, bałam się, że potem już nie uda się mieć dzieci, a poza tym bardzo go kochałam. On jednak stwierdził, że nie chce jeszcze żony i dzieci. Co prawda rozwiódł się z myślą, że weźmiemy ślub, ale ja akurat szybko zaszłam w ciążę. Rozstaliśmy się, kiedy byłam w 6 miesiącu - stwierdził, że nie jest na to gotowy. Życzyłam mu szczęśliwego życia, skoro był ze mną nieszczęśliwy i odeszłam.

Wrócił po 1,5 miesiąca, przyrzekł, że mnie kocha i chce pomóc mnie i dziecku, powiedział, że bardzo mu mnie brakuje. Ja z kolei chciałam, żeby dziecko wychowywało się w pełnej rodzinie, no i wciąż go kochałam. Potem okazało się, że zmienia pracę i musi wyjechać do odległego miasta na projekt (na 2-3 lata) i ja mam jechać razem z nim. Do tego wszystkiego przeprowadzka miałaby być 2-3 miesiące po porodzie. Swego czasu on i jego była żona rozstali się z tego samego powodu - odległość, ona mieszkała w innym kraju, on pracował w innym, widywali się rzadko.

Nie chcę się przeprowadzać tak daleko i ciągnąć za nim małego dziecka (nie ma bezpośredniego połączenia do mojego miasta, tylko z przesiadkami). Mam tu ciekawą pracę, którą uwielbiam, rodziców, którzy bardzo mi pomogli, gdy mnie opuścił i bardzo chcą i czekają na pierwszego wnuka, przyjaciół, wygodne życie, wszystko. Mieszkaliśmy w wynajmowanych mieszkaniach przez 2,5 roku, przeprowadzaliśmy się kilka razy, ten ciągły stres był męczący - coś się psuło, konflikty z właścicielami przy wyprowadzkach. Brak komfortu, brak możliwości zmian, narzucanie wystroju, mało rzeczy osobistych, brak poczucia domu. Teraz nie dość, że znowu muszę mieszkać w wynajętym mieszkaniu, to jeszcze sama w nieznanym mieście!

On odmówił kupna dla nas mieszkania w moim mieście (choć raty za kredyt wychodzą prawie jak wynajem), nie jest pewien, gdzie będzie pracował i mieszkał. Do tego jeszcze sprawa z byłą żoną - mój mężczyzna chce sprowadzić ją i dzieci bliżej do siebie, a co za tym idzie kupić im mieszkanie. Stąd też wziął się pomysł, żeby przyjąć dobrze płatną ofertę pracy w innym mieście. Prosiłam go, żeby poszukał innej pracy tutaj, ale mówi, że nie ma nic i koniec tematu. Nie wierzę w to.

Byłam zmęczona, bo na moich barkach spoczywało wszystko - oboje ciężko pracowaliśmy, tylko ja jeszcze musiałam wykonywać wszystkie prace domowe, naprawy, wszystkie problemy, on mówi słabo po polsku, nic w domu nie robi, bo tak był wychowany, rozumiem, że to inna kultura, ale bardzo się zmęczyłam. A tu nowe miasto, noworodek, będę cały czas sama (on będzie pracował w 90% czasu) - dokumenty, szpitale, gotowanie, pranie, zakupy. Boję się, że nie dam rady, wiem, że jak przycisnę sama siebie to się uda, ale wiem też, jaki stres będzie mi towarzyszył cały czas i będę nieszczęśliwa. W domu będzie mi łatwiej, to oczywiste. Mam mamę, która jest bardzo opiekuńcza, pomocna, siostrę niedaleko, koleżanki, wszyscy mi pomagają, wspierają, a ja bardzo potrzebuję tego wsparcia. Właśnie dlatego, że rodzę pierwsze dziecko! Kiedy mnie zostawił, zrobiłam remont w pokoju w domu rodzinnym - stworzyłam mój biało-złoty raj, kupiłam wszystko dla dziecka, przygotowałam się na bycie mamą, wszystko sama. A teraz mam znowu wynajmować mieszkanie w obcym mieście.

Kocham go! Chcę mieć rodzinę z prawdziwego zdarzenia, ale naprawdę mam dość uganiania się za mężczyzną i jego celami, on nawet nie chce wziąć ślubu, ani razu o tym nie wspomniał. Trudno mi zaufać mu ponownie, po tym jak mnie zostawił. Nie tylko mnie, ale też nienarodzone dziecko. Jest też strach przed całkowitym uzależnieniem od niego, jeśli odejdę z pracy zostaną mi jakieś marne zasiłki, a oszczędności nie mam zbyt wiele. On nie chce zostać w moim mieście nawet na pół roku i mówi, że wtedy z nami koniec. Nie chcę się aż tak bardzo poświęcać.

Dlaczego mam stracić wszystko - rodziców, przyjaciół, ulubioną pracę, komfort i co najważniejsze - stabilność emocjonalną? Na przeprowadzce nic nie zyskuję, tracę tylko wszystko, a on? On zyskuje wszystko! Kupi żonie mieszkanie, zrobi karierę, ja będę o niego dbać, ale co ze mną? Wszystko mu wytłumaczyłam, ale on nie chce mnie słuchać. Czy jest jakiś lepszy sposób, żeby mu to wyjaśnić? Mógłby przyjeżdżać do mnie raz na dwa tygodnie, ale nie chce. Chcę zająć się dzieckiem w spokojnej i komfortowej atmosferze bez negatywnych emocji, stresu, chcę wsparcia bliskich, czy to źle, zwłaszcza przy pierwszym dziecku?

Nie wiem co robić, martwię się, bardzo źle śpię, poród już niedługo, a mi głowa eksploduje - jak będziemy mieszkać, gdzie, czy się rozstaniemy, czy nie? Wszystkie rozmowy kończą się totalnym niezrozumieniem i pretensjami, on mnie nie rozumie, ja nie chcę zaakceptować jego decyzji i ciągle słyszę "albo się przeprowadzasz, albo z nami koniec”. Wypomina mi, że moja rodzina i moje zachcianki są dla mnie ważniejsze niż on.

Główne zdjęcie: youtube