Mniej więcej pół roku temu wyszłam za mąż za Damiana. Moja matka pomogła nam rozwiązać problem mieszkaniowy, udostępniając nam swoje jednopokojowe mieszkanie.

Ale ostrzegła nas, że mamy osiem lat na to, by kupić swoje. Mam młodszą siostrę, więc kiedy ona będzie pełnoletnia, mieszkanie zostanie sprzedane, a pieniądze będą podzielone po równo.

Wszyscy się zgodzili z tym. Ślub był piękny, świętowaliśmy w restauracji. Za wszystko zapłaciliśmy na pół, ja miałam trochę oszczędności, do tego Damian dobrze zarabiał.

Dzień po ślubie mąż poruszył kwestię prowadzenia wspólnego budżetu.

Zaproponował następujące rozwiązanie. W swoich wyliczeniach wskazał, że aby opłacić czynsz i pozostałe rachunki, kupić jedzenie, wyjść do kina i kawiarni, potrzebujemy miesięcznie pewnej kwoty, czyli każde z nas powinno wpłacić połowę, do tego należy odłożyć jakąś kwotę na własne mieszkanie. Resztę pieniędzy zostawiamy dla siebie.

Ta kwota była dla mnie zbyt duża, gdyż moja pensja wynosiła wówczas tyle, ile potrzebowaliśmy według niego miesięcznie na różne opłaty i pójście do restauracji. Mój mąż natomiast zarabiał prawie 3 razy tyle. Od razu ostrzegłam go, że trudno będzie mi co miesiąc wpłacać tyle pieniędzy i w ogóle małżonkowie powinni mieć po prostu wspólny budżet.

Damian spokojnie odpowiedział, że oboje powinniśmy starać się dla naszej rodziny.

Więc jeśli teraz trudno mi wpłacać tyle pieniędzy, to powinnam znaleźć lepszą pracę. Mieszkamy w małym mieście, nie mamy tak naprawdę z czego wybierać. Mój mąż pracuje w firmie swojego krewnego.

Postanowiłam posłuchać go i zaczęłam szukać dodatkowej pracy. W ten sposób co miesiąc odkładaliśmy pieniądze, ja ciągle oszczędzałam na sobie, nie kupowałam nic, by zostawić coś na święta, żeby móc kupić prezenty. Damian natomiast kupował sobie drogie ubrania i perfumy.

Pewnego dnia zaczęliśmy rozmawiać o wakacjach.

Mój mąż zaproponował, żebyśmy pojechali za granicę i znowu mieliśmy zapłacić każdy sam za siebie. Nie zdążyłam uzbierać tyle pieniędzy, więc skończyło się na tym, że pojechał sam.

Bardzo mnie to zabolało, ale nic nie powiedziałam, związek był dla mnie ważniejszy. Kilka miesięcy później dowiedziałam się, że firma, w której pracowała moja mama, zbankrutowała. Znalezienie pracy w wieku 50 lat jest bardzo trudne, a ona ma dorastającą 15-letnią córkę. Przez cały czas moja mama opiekowała się nią jak mogła, ale jej oszczędności się skończyły.

Mama zadzwoniła do mnie i poprosiła o pomoc. Nie mogłam odmówić.

W tym miesiącu po prostu nie mogłam wpłacić ustalonej wcześniej kwoty na mieszkanie. Gdy mąż się dowiedział, zaczął narzekać, że nie potrafię nic zarobić.

„Z Tobą nie można ani zaoszczędzić, ani wyjechać nad morze. Dlaczego pomagasz rodzinie przy tak małej pensji?” - pytał Damian.

Po tych słowach powiedziałam mężowi, że rozczarował mnie swoją postawą i egoizmem. Ale on spokojnie odpowiedział, że wyszłam za niego nie dla jego pieniędzy i że każdy powinien liczyć tylko na siebie.

Damian jest przekonany, że powinniśmy wszystko robić osobno. Ja jednak mam zupełnie inne poglądy i uważam, że rodzina powinna się wzajemnie wspierać. Nie ma możliwości, żebyśmy doszli do kompromisu. Teraz nie wiem, czy chcę dalej z nim mieszkać.

Główne zdjęcie: youtube