Nagłówek mojego artykułu dla wielu może wydawać się niezbyt prawdziwy, ale tak właśnie było. Zacznę od tego, że moja ciąża była długo wyczekiwana. Nikt nie powiedział mi dokładnej daty porodu, rozbieżność w terminie wynosiła ponad 3 tygodnie u różnych lekarzy (nie będę tłumaczyć dlaczego, były ku temu powody).

Postanowiłam rodzić w sąsiedniej miejscowości, która była oddalona o około 30 minut drogi. Nie chciałam prowadzić samochodu w drodze do szpitala, więc poprosiłam męża, żeby nie pił przez ostatni miesiąc. Nie spodobał mu się ten pomysł. Proszę nie myśleć, że pije zbyt dużo. Nie, nie pije dużo, ale zdarza mu się wypić kilka litrów piwa w piątek.

Przez trzy piątki z rzędu znosił to, jednak zawsze był niezadowolony. Natomiast kolejnego (czwartego) piątku przyniósł do domu kilka butelek piwa i przekąski.

- No dobra, koniec! Celowo nie mówisz mi o terminie porodu, żebym nie pił. Zaraz usiądę i się napiję - mąż zaraz po wypowiedzeniu tego otworzył puszkę piwa i zaczął się nim delektować.

Nie chciał słyszeć mojego oburzenia, więc postanowiłam wcześniej się położyć do łóżka. W przedpokoju nagle poczułam ból w podbrzuszu. Jedyne co mogłam zrobić to krzyknąć „pomóż, skurcze...”, ale mąż nie reagował na moje słowa. Jako że rodziłam pierwszy raz, wpadłam w panikę. Gdy ból trochę ustąpił, zaczęłam zbierać niezbędne dokumenty. Gdy znowu poczułam skurcz, krzyknęłam „dlaczego siedzisz?!”. Mój mąż popatrzył na mnie i powiedział: „Przestań udawać. Wiem, że wy, kobiety, zrobicie wszystko, żeby mężczyzna nie pił”.

Położyłam się na łóżku i włączyłam aplikację do liczenia skurczów, czułam, że muszę jak najszybciej trafić na oddział położniczy. Chwilami trochę płakałam z bólu. Mąż stwierdził, że przeszkadzam mu swoimi jękami, po czym dokończył piwo i wyszedł z mieszkania biorąc ze sobą laptopa.

Nie mogłam się do niego dodzwonić, wybrany numer był niedostępny, na klatce również go nie było. Aby nie tracić czasu zadzwoniłam po taksówkę (ponieważ karetka zabrałaby mnie tylko do najbliższego szpitala). Po przyjeździe do szpitala urodziłam córkę w 1,5 godziny (3 godziny od początku skurczów). Postanowiłam nie mówić mężowi, lecz on zadzwonił dopiero rano, gdy zobaczył, że nie ma mnie w domu. Przepraszał, że nie uwierzył mi od razu. Nie odzywałam się do niego przez 5 dni, ponieważ zawsze wyobrażałam sobie, jak mąż będzie się martwił, gdy zacznie się poród, jak zabierze mnie do szpitala. Później wybaczyłam temu głupkowi, jednak zapamiętałam to do końca życia.

Główne zdjęcie: youtube