Z Michałem jesteśmy małżeństwem od prawie siedmiu lat. Poznaliśmy się na studiach i mieszkaliśmy w tym samym akademiku na sąsiednim piętrze. Michał zawsze przywoził z domu dużo pudełek i słoików z jedzeniem. Jego mama bardzo smacznie gotowała i zawsze dbała o to, żeby nie brakowało mu jedzenia.

Więc kiedy Michał chciał się ze mną ożenić, zabrał mnie na spotkanie ze swoją matką, Panią Beatą. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu. Była praktyczną, inteligentną i przyjazną kobietą. Urodziła Michała w wieku 18 lat, a kiedy dziecko miało pół roku, jej mąż zmarł. Jednak Pani Beata znalazła siłę, aby wychować Michała jak prawdziwego mężczyznę.

Musiała ciężko pracować, aby utrzymać siebie i syna, więc nie miała czasu na spotkania z innymi mężczyznami. W momencie naszego pierwszego spotkania miała 41 lat, ale nie wyglądała na swój wiek, a znacznie młodziej.

- No to oddaje Michała w twoje ręce - uśmiechnęła się do mnie, gdy dowiedziała się, że się pobieramy.

I tak oto razem z Michałem odebraliśmy w końcu dyplomy i wzięliśmy ślub. Postanowiliśmy zamieszkać w jego rodzinnym mieście - Michał dostał tam dobrą pracę. Pani Beata od razu powiedziała, żebyśmy się nią nie martwili i że nie ma potrzeby się do niej wprowadzać, była bardzo zajętą kobietą i przywykła do życia w pojedynkę. Zgodziliśmy się z nią i wynajęliśmy mieszkanie kilka przystanków autobusowych od niej.

Mama Michała czasem nas odwiedzała. Zawsze zadbana, pięknie ubrana, z torebką na ramieniu. Nigdy nie prawiła mi kazań, chwaliła cokolwiek przygotowałam, nawet pomagała mi w domu - teściowa jak marzenie.

Często zapraszała nas na ciasto i zawsze chętnie do niej chodziliśmy. Mama Michała miała wielu przyjaciół i koleżanek, wychodziła z nimi do teatru, do kina, na kawę, świętować urodziny. Potrafiła być bardzo zajęta.

Kiedy urodził się nasz Patryk, Beata pomagała nam jak mogła: nauczyła nas kąpać małego, pokazała mi jak karmić dziecko, chodziła z nim na spacery w wózku, żebym mogła się zdrzemnąć przez dzień. Potem Patryk często chodził do babci, ona go odbierała z przedszkola, jeśli była taka potrzeba.

Potem moja teściowa zaczęła nas unikać. Nie przychodziła do nas ani nie zapraszała nas do siebie. Zapytałam męża, czy się obraziła. Nie - odpowiedział - dzwoniła dziś i powiedziała, że na trzy miesiące wyjeżdża do koleżanki w sąsiednim mieście.

Wzruszyliśmy ramionami, myśląc, że to bardzo podobne do mamy Michała - po prostu pojechać wypoczywać. Tylko, dlaczego tak długo? Kilka razy dzwoniła do nas na Skype. Prosiła, żeby włączyć wideo, żeby popatrzeć na Patryka, ale się nie pokazywała. Nic nie rozumiałam, a kiedy pytałam ją wprost, żartowała.

Pewnego dnia zadzwoniłam do Beaty, a ona powiedziała, że jest w naszym miejscowym szpitalu, "z problemem z sercem". Powiedziałam, że przyjedziemy, żeby sprawdzić co u niej, ale ona odmówiła. "Zadzwonię do was, kiedy zostanę wypisana, wtedy zobaczę was w domu" - postanowiła.

I rzeczywiście, kilka dni później zaprosiła nas do swojego domu, uprzedzając, że chce nam coś powiedzieć. Drzwi otworzył nieznajomy mężczyzna, a za nim stała promienna Beata... trzymająca na rękach dziecko!

- Arek i ja wzięliśmy ślub. I urodziła się Ania. Nie mówiłam wam, żeby was nie krępować i bałam się, że możecie mnie osądzać, mam przecież 47 lat.

A ja tak się cieszyłam jej szczęściem! Uważam, że każdy, zasługuje na szczęście niezależnie od wieku! Pomagam jej teraz przy Ani, tak jak ona kiedyś pomagała mi. Wszyscy świetnie się dogadujemy i jesteśmy jedną wielką rodziną.

Główne zdjęcie: youtube