Z wykształcenia jestem pielęgniarką. W 1990 roku zaczęłam pracować w szpitalu położniczym.

Po jakimś czasie poszłam na urlop macierzyński. Moja ciąża przebiegała prawidłowo. Wszystkie badania wykazały, że dziecko jest zdrowe, więc razem z mężem czekaliśmy na naszą córeczkę. Przygotowaliśmy wszystko na jej przyjście na świat.

Bliscy również czekali na nowego członka naszej rodziny i zawsze pytali:

- Czy wszystko w porządku z dzieckiem?

Najbardziej interesował się tym mój teść, który chwalił się, że kupił już prezent dla wnuczki.

Nie wiedziałam wtedy, że po porodzie wszyscy zmienią swoje podejście ze względu na pewne zmiany w naszej rodzinie.

W każdym razie nadszedł ten moment. Urodziła się dziewczynka o wadze 2 kg 900 gramów i wzroście 45 cm.

Tak jak powinno być, po porodzie pokazano mi dziecko i zabrano na wstępne badania. Kiedy wszystko było zrobione, pielęgniarka przyniosła dziecko na pierwsze karmienie.

Jej odruch ssania był słaby, ale udało mi się ją nakarmić. Zostałyśmy przeniesione do innej sali. Po godzinie wszedł lekarz dyżurny, który przyjmował poród. Przyszedł również lekarz, który badał moją córeczkę tuż po porodzie.

Wyglądali bardzo dziwnie, miałam wrażenie, że coś jest nie tak.

Byłyśmy z dzieckiem same. Później usłyszałam coś, czego się nie spodziewałam. Jeden z nich powiedział do mnie:

- Klaudia, twoja córeczka urodziła się z zespołem Downa. Jesteś pielęgniarką i powinnaś rozumieć, że to choroba na całe życie. Sugerujemy, abyś złożyła oświadczenie o zrzeczeniu się praw. Jesteś młoda i będziesz miała jeszcze dzieci.

Po tej wypowiedzi coś we mnie pękło, czułam, że nie będę w stanie rozstać się z dzieckiem. Łzy płynęły mi z oczu, a gardło miałam ściśnięte, więc ledwo mogłam mówić:

- Pani Lucyno, proszę mi wybaczyć, ale porozmawiam z mężem i później powiem pani o naszej decyzji. Ale jestem pewna, że nie zgodzi się na to.

- Klaudio, odpoczywaj, kiedy razem z mężem podejmiecie decyzję, przyjdź do mojego gabinetu załatwić wszystkie formalności.

Po wyjściu lekarzy dziecko stało się niespokojne, najwyraźniej wyczuło moje zmartwienie i nie chciało zostać bez matki.

Byłam pewna, że nie potrafię przeżyć bez niej ani sekundy. Modliłam się, aby mój mąż zgodził się zabrać dziecko i wychować je.

Później zadzwoniłam do męża i poprosiłam, żeby przyjechał. Godzinę później byliśmy z mężem w gabinecie. Mój mąż również został poproszony o napisanie zrzeczenia.

Dziecko było przewinięte i widziałam, jak oczy mojego męża napełniają się łzami. Zastanowił się przez chwilę i podjął decyzję:

- Nie będziemy nic pisać, dziecko jedzie z nami do domu.

Pani Lucyna zaakceptowała naszą decyzję. Odprowadziłam męża i byłam mu wdzięczna, że jej nie zdradził.

Postanowiliśmy z mężem nazwać dziecko Mirosława. To było imię, które najbardziej pasowało do naszej dziewczynki.

Trzy dni przed tym, jak miałam zostać wypisana, pojawiła się kobieta. To była jej piąta ciąża, była po trzydziestce.

Jak się później okazało, jej ciąża nie była zaplanowana i od pierwszego dnia chciała pozbyć się dziecka. Kiedy dowiedziała się, że jej dziecko urodziło się z zespołem Downa, nie wahała się go oddać.

Dziecko nie zostało przyniesione do niej, słychać było jak płacze. Jedna z pielęgniarek poprosiła matkę o mleko dla dziecka, lecz kobieta powiedziała:

- Nie dam jej ani kropli mojego mleka!

Gdy to usłyszałam, opuściłam salę i zaproponowałam pielęgniarce, że mogę nakarmić dziewczynkę. Zgodziła się i przyniosła mi dziecko.

Po spotkaniu z dziewczynką nie mogłam się z nią rozstać. Wyglądała na całkowicie zdrową.

Zadzwoniłam do męża i opowiedziałam mu o wszystkim. Mój mąż zasugerował, żeby zabrać dziewczynkę do domu, aby nasza dziewczynka miała siostrę. Nie wymusiłam tej decyzji na mężu, to on zasugerował i byłam zadowolona z tego, jak wszystko się ułożyło.

Po rozmowie z mężem poszłam do gabinetu i powiedziałam, że możemy zabrać tamtą dziewczynkę do domu.

Oczywiście nikt nie pomyślał, że zwariowałam, wręcz przeciwnie, pochwalili mnie:

Jesteś naszą bohaterką!

Razem z Mirosławą musiałyśmy zostać na kilka dni dłużej. Czekałyśmy, aż odpadnie kikut pępowiny naszego adoptowanego dziecka.

Wypisanie ze szpitala położniczego było najszczęśliwszym dniem w moim życiu. Mój mąż i ja byliśmy rodzicami dwójki małych dzieci, które wróciły do domu, do mamy i taty. Nie zostały w szpitalu bez rodzicielskiej miłości i opieki.

Cały personel na oddziale położniczym odprowadzał nas. Miło było usłyszeć gratulacje i cieszyć się, że jesteśmy rodzicami dwójki maleńkich dzieci.

Po tym, jak wypisano nas ze szpitala, rodzice powiedzieli do nas z mężem: „Nie chcemy utrzymywać z wami kontaktu! Nie spodziewajcie się od nas pomocy, sami się w to wpakowaliście, więc musicie radzić sobie bez nas”. Nie zaakceptowali naszego wyboru.

Nie ukrywam, że mieliśmy wystarczająco dużo kłopotów z Mirosławą i Weroniką. Ale kiedy dorosły, stały się pięknymi, mądrymi i zabawnymi bliźniaczkami.

Wtedy dziadkom zrobiło się przykro i zmienili swoje podejście.

Nie mieliśmy pretensji do rodziców, pozwalaliśmy im przebywać u nas i komunikować się z dziewczynkami. Czasami razem z dziewczynkami odwiedzałyśmy ich. Dziewczynki nigdy nie zostawały bez opieki.

W wieku sześciu lat znały cały alfabet i próbowały samodzielnie czytać. Nie było szczególnych problemów ze zdrowiem.

Jedyną rzeczą jest to, że musieliśmy przenieść się bliżej specjalnej szkoły. Nie wiem jak dziewczynki będą się dalej rozwijać. Póki co jednak są urocze i uwielbiają siebie nawzajem. Dobrze im razem.

Gdy pierwszy raz czytałam tę historię ledwo powstrzymywałam łzy, doceniłam czyn bohaterki.

Główne zdjęcie: youtube