Jako jedynaczka w rodzinie mogę śmiało powiedzieć, że wiem, czym jest hiper-rodzicielstwo. Od wczesnego dzieciństwa rodzice starali się mieć kontrolę nad wszystkim. Moja mama zawsze się martwiła i niezbyt dobrze panowała nad emocjami. Mój tata był zupełnie inną osobą, dlatego często stanowiło to problem. Miałam bardzo nietypowe dzieciństwo i okres dojrzewania.

W przedszkolu dopiero zaczynałam rozwijać umiejętności społeczne. Byłam nieco grubsza od innych dzieci, więc nic dziwnego, że często mnie dokuczały. Tak, pamiętam te czasy i tak, małe dzieci potrafią być wyjątkowo niemiłe. Pewnego dnia tata przyjechał odebrać mnie z przedszkola, ale okazało się, że przyjechał trochę wcześniej.

Zobaczył, jak dziewczynka z mojej grupy rzuca we mnie zabawką. Najwyraźniej siedziałam gdzieś z dala od innych dzieci. Wtedy tata się zdenerwował, nakrzyczał na dziewczynkę i zabrał mnie do domu. Tydzień później chodziłam już do innego przedszkola.

Miałam też problemy w szkole, kiedy mama przychodziła i kłóciła się z nauczycielami o moje oceny. Wiedziałam, że nie jestem najlepsza w klasie. Mówiłam o tym mamie. Ale nie, to było tak, jakby nie chciała nic dostrzec, a jej uprzejmość i takt zdawały się znikać. Było mi wstyd, a nauczyciele tylko szeptali między sobą, kiedy widzieli mnie następnego dnia w szkole.

Generalnie mama i tata byli dla mnie bardzo mili. Spełniali każdą moją prośbę i zachciankę. Czasami nawet zdawałam sobie sprawę, że jako dziewczynka proszę o zbyt wiele. Ale rodzice jakby nie chcieli tego zauważyć i wspierali mnie we wszystkim.

Przez dwa miesiące chodziłam na lekcje tańca latynoskiego. Tydzień chodziłam na kurs modelingu, aż wreszcie zdałam sobie sprawę, że wyglądam śmiesznie na tle innych dziewczyn. Miesiąc byłam na diecie...

Za każdym razem rodzice mnie wspierali i nie domagali się wyjaśnień. „Jesteś naszą córką, więc ci pomożemy. Nie martw się o nic”. Starałam się nie przesadzać, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że moi rodzice nie są milionerami. Nie powinnam więc o tym zapominać i powinnam panować nad sobą.

Mam teraz 28 lat, jestem singielką. Jestem managerem w pewnym biurze, mam tendencję do tycia i oczywiście mam kota. Nie żebym narzekała, ale moje życie wygląda inaczej niż to, o którym marzyłam w dzieciństwie.

Mieszkam oddzielnie od rodziców, moja wypłata wystarcza jedynie na to, by wynajmować mieszkanie. Oszczędzanie na wkład własny, by kupić mieszkanie, nie wchodzi w rachubę. W międzyczasie mama i tata w wieku 60 lat postanowili przeprowadzić się z miasta na wieś. Sprzedali nasze mieszkanie i kupili ładny dom z cegły. Tylko że należało zrobić w środku remont.

Krótko mówiąc, w środku nie było nic, nawet mebli. Rodzice w ostatniej chwili postanowili zwrócić się do wujka, by poprosić go o pomoc i przeprowadzić się chwilowo do niego. Mój wujek mieszka w sąsiedniej wiosce i ma wystarczająco dużo miejsca. Jednak trzeba było coś zrobić z domem, który został kupiony, a moi rodzice nie mieli na to pieniędzy. Zaangażowali mnie w swój plan.

Przypomnieli mi, że jestem ich córką. Przez całe życie dbali o mnie i nigdy niczego mi nie odmawiali. Więc teraz przyszła moja kolej, by im pomoc. Potrzebna była pomoc finansowa, dopóki nie rozwiążą zaistniałej sytuacji.

Mimo że mój tata nadal pracuje, a mama dostaje całkiem dobrą emeryturę, muszę oddawać połowę wypłaty, żeby zrobić remont w tym domu. Robotnikom trzeba płacić, kupować materiały, czasem nawet przyjeżdżam, żeby zobaczyć jak wygląda sytuacja. Chociaż robię to tylko dla własnej satysfakcji. Nie znam się na remontach.

Muszę radzić sobie sama, wymyślając sposoby, by na wszystko wystarczyło. Jednak wystarcza mi jedynie na karmę dla kota, jedzenie i czynsz. Młodzi i przystojni milionerzy z jakiegoś powodu omijają mnie szerokim łukiem, więc od dawna nikt nie obdarowuje mnie prezentami.

Po siedmiu miesiącach funkcjonowania w ten sposób, zdałam sobie sprawę, że wkrótce mogę załamać się i nie wytrzymać. Jestem dziewczyną. Chcę kupować sobie nowe ubrania, chodzić z przyjaciółkami do kawiarni, chodzić na randki.

Zamiast tego co miesiąc przesyłam pieniądze na remont, który jest jedynie zachcianką moich rodziców. Chciałabym również zaznaczyć, że jeszcze nawet połowa nie została zrobiona. Jestem już wyczerpana. Rozumiem, że mama i tata zapewnili mi szczęśliwe dzieciństwo. Wiele im zawdzięczam.

Ale w tej chwili jestem o krok od porzucenia wszystkiego, zmiany numeru telefonu i rozpoczęcia życia tak, jak to było przed tym całym niepotrzebnym zamieszaniem. Co to w ogóle za bzdury, po co im działka? Czy pomidory kupione w sklepie są gorsze?!

Nie wiem czy muszę dalej pomagać bez względu na wszystko. Być może lepiej powiedzieć, że jestem dorosła i mam własne życie, którego nie chcę poświęcać na zaspokajanie ich zachcianek? Czy wtedy można będzie uznać mnie za zdrajczynię?

Główne zdjęcie: storytail