Niektórzy ludzie zarabiają dzięki sprytowi, niektórzy są przyzwyczajeni do zarabiania pieniędzy ciężką pracą.

Jeśli chodzi o mnie, to nie jestem zbyt silna fizycznie i nie mam dobrego wykształcenia, lecz mimo wszystko postanowiłam w pewnym momencie wyjechać do pracy za granicę.

Tak, by zarobić pieniądze. Pracując w ten sposób przez 15 lat, udało mi się zarobić na mieszkanie, wychować dwójkę dzieci i nie rozwieść się z ukochanym mężem. Poza tym nie należy zapominać, że mieszkamy przez całe życie na wsi. Wiemy, czym jest ciężka praca.

Kiedy życie na wsi stało się dość trudne, postanowiłam zaryzykować. Co nam pozostało? Dwójka małych dzieci, dom, niewielkie gospodarstwo i mąż, który ma chore serce. Trzeba było spróbować coś zrobić, żeby życie zmieniło się na lepsze.

W tamtym czasie praca za granicą nie była tak popularna, dlatego miałam świetne warunki i wynagrodzenie. W sumie można powiedzieć, że miałam szczęście. Widziałam wiele kobiet, które chciały znaleźć gdzieś pracę, ale po prostu nie miały wystarczająco dużo pieniędzy na start. Musiały wrócić bez niczego.

No cóż. Mój syn dość szybko stał się samodzielny i niezależny, choć zawsze starałam się mu pomagać, w tym finansowo. Znalazł sobie dziewczynę i przeprowadzili się gdzieś daleko. Zdzwaniamy się co pół roku. W sumie nie jest tak źle.

Myślałam, że będzie gorzej. Dlaczego? Taki ma charakter. Chce odnieść sukces, mieszkać w mieście i być bogaty. Nie podoba mu się mieszkać na wsi. No cóż. Opowiem ci o mojej córce i moich nowych krewnych. Kiedy Żaneta wychodziła za mąż, mój mąż opowiedział mi o przyszłym zięciu. Dobry chłopak, mieszka z rodziną w mieście.

Tyle, że bardzo nieśmiały. Wtedy po raz pierwszy wróciłam do domu na dłużej. Przyleciałam dzień przed ślubem. Ale dobrze wiedziałam, gdzie będzie przyjęcie, ilu gości zostało zaproszonych i tak dalej. Wiedziałam o wszystkim. Jak myślisz, dlaczego?

Ponieważ to ja zapłaciłam za wszystko. Swatowie odmówili i powiedzieli, że nie stać ich na opłacenie przyjęcia własnego syna, mimo że restauracja znajdowała się w ich mieście. Ich prezentem ślubnym była zastawa stołowa lub coś w tym stylu.

Postanowiliśmy z mężem, że damy im w prezencie mieszkanie. W mieście, ponieważ Żaneta chciała mieszkać z ukochanym właśnie tu. Nic nie powiedziałam: zdawałam sobie sprawę, że nie każdy może mieć pieniądze. Po co się kłócić? Zobaczymy co będzie dalej.

Półtora roku później, kiedy nadal pracowałam w Hiszpanii, moja córka przekazała mi telefonicznie radosną nowinę. Powiedziała, że wkrótce zostanę babcią. Taka wspaniała wiadomość sprawiła, że znów wróciłam do domu.

Ale dopiero wtedy, kiedy mój wnuk już się urodził. Oczywiście nie przyjechałam z pustymi rękami. Trzeba było pomóc młodej rodzinie, do tego nie można było zapomnieć o dziecku. Miałam dwie ogromne torby z ubrankami i innymi rzeczami dla niemowląt. Tak naprawdę wszystkie te rzeczy można było kupić w mieście. Ale jestem osobą ze wsi, skąd mogłam wiedzieć, co uda mi się znaleźć, a czego nie?

Tyle że swatowie przyszli z torbą tanich zabawek i słodyczami. W sumie zawsze coś. Patrzyłam na nich i zdałam sobie sprawę, że nie wszystkim się powodzi. Jeśli chodzi o mnie, to miałam szczęście. Ale moja swatka, którą codziennie widziałam, gdy dzwoniłam z kamerką, wyglądała dużo lepiej. Tak naprawdę nie jest ważne, czy to w mieście, na wsi, czy w innym kraju... Oby tylko się udało.

Przynajmniej zięć jest fajną osobą. Dobrze sobie radzi. Znalazł pracę, zaczął się rozwijać i awansował. Przynajmniej tak opowiadała mi o nim córka. Do tego kupił samochód za własne pieniądze. Owszem, nie z salonu. Przynajmniej nie musiał brać kredytu.

Wydaje mi się, jeśli nie będą się kłócić o byle co, to z czasem ich rodzinie będzie się dobrze powodzić. Powoli, krok po kroku. Nie wszystko na raz. Minęło pół roku odkąd wróciłam do domu. Tęskniłam za mężem, planowałam remont naszego domu na wsi i ogólnie czułam się zmęczona. Nie da się zarobić nie wiadomo ile i nic z tym nie zrobię. Z resztą po co mi aż tyle?

Oczywiście spotkałam się z córką, wnukiem, zięciem. Swatowie chcieli przyjść, ale nie dali rady. Przypominam, że mieszkają w tym samym mieście, w którym mieszka ich syn. Jak to jest możliwe? Mniejsza o to.

Tydzień temu umówiliśmy się ze swatami, że pojedziemy razem do miasta, rozejrzeć się za materiałami budowlanymi. Przyjeżdżają do nas, mamy domowe jedzenie, mąż chciał zaproponować nalewkę, ale nie - swat prowadzi.

I to jest najśmieszniejsze. Dlaczego? Po zjedzeniu pysznego obiadu i udaniu się do miasta, swat zagapił się na światłach i wjechał na wysoki krawężnik. Dobrze, że nikomu nic się nie stało. No cóż, zdarza się, ale kogo zaczął oskarżać i żądać połowy kosztów za naprawę?

Zgadza się, mnie. Przecież ja też tam byłam. I mój mąż. Więc proszę bardzo. Poprosimy o pieniądze. Na początku myślałam, że to żart i nawet zaczęłam się śmiać. Ale nie, swatowie wcale nie żartowali.

Musiałam obiecać, że następnym razem, gdy się spotkamy, oddam im wszystko: miałam przy sobie tylko pieniądze na materiały budowlane. Chyba nie muszę dodawać, że do domu wróciliśmy z mężem taksówką?

Tak to wygląda w życiu. Można by pomyśleć, że nic cię już nie zaskoczy. Albo przynajmniej niektóre rzeczy. Ale nie, czasami nawet nie wiesz jak się zachować. Ich syn to zwyczajny chłopak, który ciężko pracuje.

Ma dobry charakter. Tyle że rodziców ma okropnych. Najciekawsze jest to, że znaleźli siebie nawzajem i urodziło im się dziecko. Gdyby ktoś mi o tym powiedział, nie uwierzyłabym. Mam nadzieję, że dziadkowie nie przekażą swoich genów wnukowi. Inaczej mojej córce będzie bardzo ciężko.

Główne zdjęcie: str