Nigdy nie byłam typem osoby, która lubi pożyczać pieniądze. Przez całe życie oszczędzałam - najpierw z mężem, a po jego śmierci już sama. Żyłam skromnie, ale uczciwie.
Nie miałam dużej emerytury, ale też nie miałam wielkich potrzeb. Każda złotówka była dla mnie ważna, bo wiedziałam, że nikt mi nie pomoże, jeśli kiedyś noga mi się powinie.
Moja córka, Ania, wyszła za Michała dziesięć lat temu. Zawsze był uprzejmy, spokojny, może trochę zbyt pewny siebie. Mieli dwójkę dzieci, wynajmowali mieszkanie na obrzeżach miasta, planowali kredyt. Nie żyli w luksusie, ale jakoś sobie radzili.
Wszystko zaczęło się zimą dwa lata temu. Michał stracił pracę - firma się zwinęła, zwolnienia z dnia na dzień. Zadzwoniła do mnie Ania. Była zdenerwowana.
- Mamo, Michał został bez pracy. Wszystko się zawaliło. Mamy tylko moje dochody i 500 plus. Nie wiem, jak opłacimy czynsz, przedszkole, rachunki…
Słuchałam jej, a serce mi pękało. Wiedziałam, że nie mają nikogo, do kogo mogliby się zwrócić. A ja miałam… no, trochę odłożonego. Na „czarną godzinę”.
Kilka dni później Michał sam zadzwonił. Był wyraźnie skruszony.
- Pani Haniu, wiem, że to nie powinno tak wyglądać, ale czy moglibyśmy pożyczyć od pani kilka tysięcy? Tylko na chwilę. Oddam wszystko, jak tylko znajdę nową pracę. Obiecuję.
Nie zastanawiałam się długo. Przelałam im siedem tysięcy złotych. Nawet nie poprosiłam o żadną umowę. Bo jak tu podpisywać papiery z zięciem?
Minął miesiąc. Dwa. Michał nadal był bez pracy, ale mówił, że “jest na etapie rozmów”. Potem faktycznie coś znalazł - mniej płatne, ale stabilne. Cieszyłam się z nimi. Czekałam, aż sam wspomni o zwrocie. Nie wspomniał.
Nie chciałam być nachalna. Myślałam: dam im czas, mają dzieci, może na razie naprawdę nie mają z czego. Ale mijały kolejne miesiące, a temat jakby nie istniał.
Zapytałam Ani mimochodem przy herbacie:
- A Michał mówił coś o tej pożyczce?
Spuściła wzrok.
- Mamo… przecież nie ustalałaś żadnego terminu, prawda? Myśleliśmy, że rozumiesz, że u nas nadal krucho.
- Rozumiem, ale… trochę mnie boli, że nikt nawet nie zapytał, czy tych pieniędzy nie potrzebuję.
Zrobiło się niezręcznie. Ania zmieniła temat. Michał później do mnie nie zadzwonił. Przez kilka tygodni czułam się, jakbym zrobiła coś niewłaściwego.
W międzyczasie zaczęły się moje własne problemy. Pralka się zepsuła, musiałam iść prywatnie do okulisty, a potem zapisać się na rehabilitację, bo zaczęły szwankować plecy. I nagle moje oszczędności zaczęły topnieć. Gdyby te pieniądze były u mnie - byłabym spokojna. A tak… wstydziłam się komukolwiek o tym powiedzieć.
Zebrałam się w sobie i zapytałam Michała wprost. Zadzwoniłam, chociaż serce biło mi jak szalone.
- Michał, chciałam tylko zapytać, czy planujecie kiedyś oddać mi te pieniądze. Nie jestem zła, tylko… robi się u mnie trochę ciasno z budżetem.
Usłyszałam coś, czego nie zapomnę długo.
- Ale przecież to nie była pożyczka z terminem. Pani mówiła, że “jak będzie trzeba”. A teraz to tak nagle?
Nagłe? Po roku?
Wtedy zrozumiałam, że nie chodziło tylko o pieniądze. Chodziło o szacunek. O zwykłe: “wiemy, że dałaś, nie zapomnieliśmy, jesteśmy wdzięczni”. Tego nie było.
Od tamtej pory nie rozmawiamy zbyt często. Ania odwiedza mnie rzadziej, Michał w ogóle się nie odzywa. Pożyczki nie odzyskałam do dziś. Może już nigdy jej nie zobaczę. Ale wiem jedno:
następnym razem wszystko będzie na papierze. Nawet jeśli chodzi o najbliższych. Zwłaszcza wtedy. Bo miłość do rodziny nie oznacza, że trzeba udawać, że się nie widzi, kiedy ktoś odwraca wzrok.