Mam na imię Karolina i mam 42 lata.

Jestem mężatką i obecnie zajmuję się małą córeczką na urlopie macierzyńskim.

Chcę opowiedzieć o swoim problemie, bo po prostu nie wiem co dalej robić.

Wyszłam za mąż bardzo późno, w wieku 39 lat. Byłam wcześniej w różnych związkach, ale coś się nie kleiło.

Może sama jestem sobie winna, dużo wymagałam od mężczyzn, wydawało mi się, że powinnam wyjść za mąż za idealnego mężczyznę, ale takiego nie znalazłam...

Sporo sama osiągnęłam, mam dobrą pracę, własną kawalerkę, nie narzekam na swój wygląd, ale nigdy nie miałam szczęścia do mężczyzn....

A do tego moi rodzice zachodzili w głowę, kiedy urodzę, bo moje koleżanki już miały dzieci, ich znajomi mieli wnuki...

I wtedy jakoś poznałam Mikołaja...

Na początku wszystko było w porządku... Był delikatny i czuły i mówił mi, jakie ma szczęście, że mnie ma....

A po dwóch miesiącach oświadczył mi się...

Trochę się wahałam, bo w wieku 40 lat nie miał nic - żadnej rodziny, żadnej kariery, własnego mieszkania (mieszkał w wynajętym mieszkaniu), pracował jako kierowca.

Ale moja mama cały czas mi powtarzała, że to ostatnia szansa na ślub i dziecko, więc uległam...

Wzięliśmy cichy ślub, tylko podpisaliśmy papiery i Mikołaj zamieszkał ze mną...

Rok później urodziłam córkę...

I od tego wszystko się zaczęło...

Albo wpadł na pomysł, że jak będę miała dziecko to nigdzie się nie ruszę, albo z jakiegoś innego powodu, ale zaczął mnie źle traktować...

Zostawał do późna w pracy, wracał do domu mocno pod wpływem, krzyczał na mnie, a ostatnio nawet podniósł rękę, bo nie zdążyłam ugotować obiadu (zachorowałam i miałam dziecko na głowie, nie byłam w stanie).

Więc zaczął mi mówić, że gdyby nie on, to zostałabym bez rodziny i dziecka...

I że powinnam być mu za to wdzięczna do końca życia i powinnam go karmić i dbać o niego...

I tym podobne rzeczy...

Z ostatniej wypłaty dał mi tylko trochę na jedzenie i powiedział, żebym sama wymyśliła, jak zarabiać na siebie i dziecko...

I po co mi takie życie?

Z córką będzie mi o wiele łatwiej niż z nim...

Jestem gotowa złożyć pozew o rozwód, ale moja mama znowu się wtrąca i mówi, że nie można zostawić dziecka bez ojca... Jaki jest, taki jest, ale to ojciec i mąż i bez niego będzie mi trudno wychować dziecko... I tym podobne rzeczy...

A ja nic nie rozumiem - teraz tylko ja zajmuję się dzieckiem, męża nie interesuje czy ona jest czy jej nie ma....

Więc po co mam jeszcze zajmować się mężem, który nie zajmuje się mną i córeczką?

Mogę zapisać małą do żłobka albo przedszkola i sama pójdę do pracy...

Nie wiem co będzie lepsze...

Chcę żyć spokojnie i nie myśleć o tym czy mąż wróci do domu trzeźwy czy nie, czy będę miała spokojny wieczór czy znowu kłótnię i krzyki?

Co radzicie? Czy ktoś ma jakieś podobne doświadczenia?

Główne zdjęcie: youtube