- Przynajmniej raz w tygodniu w sobotę można byłoby posprzątać, żeby w niedzielę w domu był porządek - mówi zrozpaczona Pani Dorota. - Nigdy w życiu nie widziałam takiego bałaganu.

Nie minął jeszcze rok, a ja już nawet nie poznaję tego mieszkania. Podłoga prawdopodobnie nie była myta, odkąd się wprowadzili, łazienka nigdy nie była czyszczona, nie mówiąc nawet o oknach. W kuchni śmierdzi tak, że nie da się tam siedzieć. Lodówka również strasznie śmierdzi i teraz trzeba ją wyrzucić, chociaż była nowa.

Żona mojego syna jest po trzydziestce. Jest inteligenta. Dba o siebie, jest ładna. Ale to, co zrobiła z moim mieszkaniem - po prostu brak słów!

Przed wejściem do mieszkania trzeba założyć maskę przeciwgazową! Wszystko jest porozrzucane, ubrania leżą na podłodze, kubki znajdują się na kanapie (!), można się potknąć i zgubić zanim dotrzesz do łóżka.

Syn Pani Doroty ożenił się około rok temu, więc para od razu wprowadziła się do mieszkania podarowanego im przez rodziców.

Pani Dorota i jej mąż mają jedynego syna, Ksawerego. Kupili dla niego mieszkanie kilka lat temu, ale jest ono nadal własnością Pani Doroty - tak czuje się bezpieczniej. W razie czego synowa nie mogłaby rościć sobie praw do tego mieszkania.

Szczęśliwi nowożeńcy od razu wprowadzili się do mieszkania, nie przejmując się tym kto jest tak naprawdę jego właścicielem. Czują się jak we własnym domu, więc pozwalają sobie na wszystko - opowiada Pani Dorota. Najbardziej martwi ją to, że synowa w ogóle nie sprząta w mieszkaniu.

- Ilekroć ich odwiedzam, zawsze widzę bałagan - skarży się Pani Dorota. Tydzień temu nie wytrzymałam i udzieliłam synowej reprymendy na temat bałaganu w mieszkaniu.

Przyszłam do nich, synowa była w domu. Zobaczyłam, że robi sobie paznokcie, a w domu jest straszny bałagan. Jej rzeczy były porozrzucane wszędzie: w przedpokoju, w sypialni. Ubrania, buteleczki, buty, naczynia - wszystko leżało razem, na stole, na nowej sofie, a nawet na podłodze.

Synowa zaczerwieniła się, zbladła, usprawiedliwiała się...

Powiedziałam co myślę i wróciłam do swojego domu. Ostrzegłam ich, że jeśli jeszcze kiedykolwiek zobaczę coś podobnego, to będę musiała wyprosić ich z mieszkania. Niech sobie albo wynajmują mieszkanie, albo mieszkają w kawalerce u rodziców. Jak można nie doceniać czegoś, co dostało się za darmo?

Wieczorem zadzwonił do mnie syn - o co to całe zamieszanie? Wszystko mu powiedziałam. Po dwóch dniach ciszy zadzwoniła synowa, bardzo przepraszała i powiedziała, że zrozumieli swój błąd i to się więcej nie powtórzy.

Kiedy odwiedziłam ich we wtorek, mieszkanie było wysprzątane. Jak się później okazało, to nie synowa zrobiła porządek, tylko firma sprzątająca. Byłam jednak pewna, że synowa wszystko zrozumiała

W niedzielę wracałam z kościoła z koleżanką...

Zaczęła mnie wypytywać jak się miewa młode małżeństwo, więc zaproponowałam ich odwiedzić, zwłaszcza że byłyśmy niedaleko. Miałam klucz, więc bez problemu otworzyłam drzwi....

W mieszkaniu znów panował straszny bałagan. Weszłyśmy do kuchni i zobaczyłyśmy brudne naczynia w zlewie, które leżały tam prawdopodobnie od dłuższego czasu. Syn razem z synową nawet nie wyszli z pokoju, żeby się przywitać. Popatrzyłyśmy na całe mieszkanie i zrobiło mi się tak głupio przed przyjaciółką, że nie potrafię ubrać to w słowa.

Następnego dnia znów przyszłam do nich by porozmawiać, ale okazało się, że mieszkanie jest puste. Zadzwoniłam do syna, a on powiedział mi, że wyprowadzili się, ponieważ nie chcieli dłużej mieszkać pod moją kontrolą.

Teraz nie chcą się ze mną rozmawiać, a ja nie rozumiem dlaczego się obrazili. Zależało mi tylko na tym, by utrzymywali porządek i nie doprowadzali mieszkania do ruiny. Zamiast mnie posłuchać i zrozumieć, postanowili się obrazić. Mają do tego prawo. Jednak nie uważam, że jestem winna.

Główne zdjęcie: youtube