„Mamo, chcę Cię zostawić. Chcę do taty.” - tak powiedział mój sześciolatek, zakładając buty i naciągając stanowczo czapkę. Zebrał wszystkie swoje zabawki, podręczniki i ubrania. Pożegnał się z kotami na dobre, mówiąc im żeby były grzeczne i nie rozrabiały, po czym zrozumiałam - mój syn nie żartował.

Rozwiodłam się z jego ojcem ponad trzy lata temu. Okres, kiedy każdy szuka winnego, oskarżając siebie nawzajem i traktując z pogardą, z poczuciem winy i chęcią wymazania z pamięci kilku lat swojego życia, już dawno minął. Zaczęłam życie od nowa.

Dziecko, które wtedy miało nieco ponad trzy lata, wydawało się rozumieć co się dzieje. Syn z łatwością zaprzyjaźnił się z ojczymem, nadal utrzymywał kontakt z ojcem, zaakceptował to, że życie zmieniło się mniej więcej tak, jakbyśmy przenieśli się do innego wszechświata. Dokonał nawet niesamowitego skoku rozwojowego, zaczął mówić całymi zdaniami, mimo że wcześniej miał opóźnienie w rozwoju mowy.

No i proszę. Dziecko postanowiło opuścić rodzinne gniazdo, gdzie zatroskana matka i ojczym dbali o dziecko, opiekowali się nim i kochali.

Coś zepsuć, pobrudzić się, wdać się w bójkę z kolegą z klasy - z każdym się zdarza. Ale spokojnie spakować swoje rzeczy, by na dobre przeprowadzić się do taty - nie mogłam tego zrozumieć.

Na tyle niezrozumiałe, że zadzwoniłam do jego ojca i powiedziałam, że syn chce się do niego przeprowadzić na stałe. Powiedziałam mu, że za pół godziny może zabrać go razem z zabawkami, mundurkiem szkolnym i konsolą. Ojciec natychmiast przyjechał.

Tak więc minął mój pierwszy tydzień bez dziecka.

Mamy, którym udało się to zrobić w zupełnie inny sposób, twierdzą, że „tydzień bez dziecka” jest porównywalny do miesiąca spędzonego w ośrodku rehabilitacyjnym w Szwajcarii. Regenerują się utracone komórki nerwowe, zmarszczki się wygładzają, nastrój graniczy z bezgranicznym szczęściem i niekończącą się euforią.

Rzecz jasna, że płakałam. Pięć dni później dziecko zadzwoniło i zapytało, czy może zostać z tatą trochę dłużej. Powiedziałam: „oczywiście, skarbie”.

Potem oddzwoniłam i kazałam mu się spakować i wracać do domu. Nie mogłam już tego znieść.

Były mąż zachował się odpowiednio, nie dociekając w którym momencie sytuacja zmieniła się na tyle, że dziecko musiało wrócić do matki. Po prostu przyjechał z dzieckiem, które płakało i najwyraźniej przeżywało jakiś wewnętrzny dramat, o którym nic nie wiedziałam.

Co się do cholery stało, pomyślałam, patrząc na syna. Włączyłam jego ulubioną kreskówkę, otworzyłam jego ulubione chipsy. Wziął kilka, zjadł i znowu zaczął szlochać. Płakał aż do momentu, gdy zasnął. Nie przestawał szlochać nawet wtedy, gdy spał.

On mnie nie kocha, pomyślałam tamtej bezsennej nocy. Nie kocha mnie, bo jest psychopatą. Powinnam pójść z nim do psychologa. Nie, do psychiatry. Niech specjalista go zobaczy. Ten dzieciak nic nie czuje. Niczego nie rozumie. Nie ma nawet tyle sprytu, by udawać miłość i posłuszeństwo.

Następnego dnia dziecko nie chciało jeść. Dziwnie na mnie patrzyło.

Poddałam się. Przykucnęłam i spojrzałam mu w oczy. „Powiedz mi, jak mogę ci pomóc?”.

Cisza. Głupotą było mieć nadzieję, że dostanę jakieś wskazówki. Przecież mam 33 lata, a on tylko sześć. Sama muszę rozwiązać ten problem.

„Chcę, żebyście byli razem z tatą”.

To niemożliwe, mówię mu. Już się nie kochamy, ale jesteśmy przyjaciółmi. Natomiast kochamy Ciebie ponad życie.

On tego nie rozumie.

„Jeśli nie jesteście razem, to ktoś jest winny. Czy to moja wina?”.

Nie, to nie twoja wina, mówię do syna. Kocham cię, tata cię również kocha. Ale tata i ja nie możemy być razem, bardzo się różnimy. Czasami tak właśnie jest. Ale nawet kiedy tata i ja jesteśmy daleko od siebie, nadal bardzo cię kochamy.

Usiadł na moich kolanach, przytulił. Westchnął z ulgą.

Czasami dzieci sprawiają dorosłym problem pozornie nie do pokonania. Dorośli zaczynają w panice szukać rozwiązania u psychologów, w Internecie, w książkach i czasopismach. Manipuluje? Szuka korzyści? Sprawdza?

Dokąd iść, kogo pytać? W tym momencie dorosły sam przypomina dziecko. Dorosły jest zdezorientowany i przestraszony. Ponieważ każdy chciałby mieć uniwersalny sposób na przywrócenie wszystkiego do poprzedniego stanu, lecz to jest niemożliwe. Nie ma takiego sposobu. Należy szukać przyczyn, szukać sposobów. Samodzielnie.

Jesteśmy gotowi poprosić o pomoc niemal każdego.

Ale czasami wystarczy po prostu porozmawiać z dzieckiem. Nie zawsze udaje się to za pierwszym razem, a ty czujesz się tak, jakbyś szedł z kiepską latarką przez ciemny las lęków i urazów, które są wymieszane z twoimi własnymi lękami i nadziejami, po omacku szukając właściwych pytań i słów. Las powoli się kończy. Zaczyna świtać i znów twoje czułe dziecko siedzi w twoich ramionach, pytając o różne rzeczy.

Dlaczego prababcia umarła? Czy tata kiedykolwiek się ożeni? Czy będę miał brata? Czy kupisz mi szczeniaka? Pokażesz mi, jak śpiewa sikorka?

Trzeba było po prostu porozmawiać. Nie szukać odpowiedzi w książkach psychologicznych. Po prostu mówić, słuchać i słyszeć swoje dziecko - to bardzo ważne.

To była lekcja, której nauczył mnie mały chłopiec, który z opóźnieniem przeżył rozwód swoich rodziców.

Główne zdjęcie: zerkalo.cc